- Ktoś cię pobił? - spytała Azula
- Bili mnie, kopali, łamali ręce, podpalali włosy...
- Dlaczego? - pytała
- Byłem inny, księżniczko. Nie byłem czystej krwi, jak inni.
Lord założył maskę
- Gdzie mamusia? - spytała
- Twoja mamusia niedługo przyjdzie, nie martw się...
- Dowiedzialem sie od Ikara strasznej prawdy.. - powiedzial Meret
- Tak wiem, Arcan zdradzil.. - odpowiedział Tempus
- Wyruszamy po horkruksy Malacatha, razem. - oznajmił Tempus
- Tempusie, gdzie jest zmieniacz czasu. - spytał Ikar
- Nie ma go, ja mam w sobie kamien, to on pozwala mi przenosić sie w czasie
- Zatem przenieś mnie do przeszłości, chce ocalic Saula.
- Nie moge tego zrobić, nie można ingerowac w przeszlosc
Tymczasem w miastach Magic World, duża część ludności miast była zahipnotyzowana. Niektórzy stali godzinami przed fontanną, inni normalnie pracowali i żyli jak zawsze.
- Jestem ręką Lorda... - powtarzali ludzie
- Moja dusza należy do niego... - mówili chórem ludzie przy fontannie
- Świat przestanie istnieć...
Ikar zrozumiał ze nie może ingerować w przeszłość.
- Zatem od czego zaczynamy? - powiedział
Neclar i Ralof dotarli do Hogwartu. Weszli do środka.
- Najpierw odpocznijny, od 2,5 tygodnia nasze zycie nie zwalnia. Jutro rano wyruszamy - powiedział Tempus
- Postaramy się jak najszybciej sprowadzić tutaj całe złoto, którego pragnie Lord Malacath... - Mówił przestraszony Dyrektor Banku, spoglądnął dyskretnie na Strażników banku(Czarodzieje tacy, w niebieskich ubrankach). Tamci kiwnęli głowami, stali nadal na swoich pozycjach, było ich łącznie 10 w sali głównej banku.
Nagle, windą przyjechały kolejne 3 wózki, po brzegi wypełnione forsą. Gobliny przyprowadziły je i postawiły obok Arcana...
- Goblinie? Ilu wyznawców przybyło do Banku? - Spytał Ervest.
- Aurorze... Nie wiem dokładnie, ale przybyła grupka... Jakiś czarodziej nimi przewodzi! - Krzyknął Gonfin.
- Szanowni Czarodzieje, proszę, szybko! Bo jeszcze zrobią coś Dyrektorowi! - Krzyczał Goblin.
- Całe szczęście! Dyrektor banku również zdołał uciec z zamku! - Krzyknął Dyrektor Hogwartu.
- Albo darowali mu życie za wypełnienie rozkazu... - Powiedział Ervest... Następnie spojrzał na 6 stojących Aurorów.
- Aurorzy... Zanim wyruszymy do Ministerstwa, musimy ochronić Bank... Nie pozwolimy, żeby ten Elf go obrabował! - Krzyknął. Aurorzy dobyli Różdżek.
- Aurorze! Udam się z wami! - Do Ervesta podszedł Nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią z Hogwartu.
- Cudownie, każda Różdżka się przyda, Profesorze. - Ervest poklepał go po barku i uśmiechnął się.
Lucjusz i Cedric szli ulicą Pokątną, rozmawiając między sobą po cichu.
- Co mamy właściwie sprawdzić, Lucjuszu? - Spytał Cedric.
- Mamy sprawdzić najgłębszą część podziemi banku... Sprawdzić, gdzie dokładnie i pod jakim numerem znajduje się skrytka Królowej... - odpowiedział mu po cichu.
Czarodzieje dotarli pod wejście od banku, otworzyli drzwi, weszli do środka, zauważyli stojących na środku Kultystów i Arcana.
- To te Gnidy! - Ryknął Cedric, Czarodzieje dobyli swoich Różdżek...
- Avada Kedavra! - Lucjusz cisnął w Kultystę, ten padł... Reszta Kultystów odwróciła się i natychmiast zaczęła w ich stronę ciskać swoimi zaklęciami...
- Szlag! - Ryknął Cedric, Skoczył za pobliskie biurko, przy którym siedział goblin, Lucjusz tak samo...
- Co te ścierwa tu robią?! - Spytał Cedric.
- Nie wiem... - Lucjusz wychylił się zza biurka, zaklęcia Kultystów fruwały. Lucjusz wycelował Różdżką, cisnął Avada Kedavrą w kolejnego Kultystę, ten padł...
- Dowiedzmy się, Cedricu... Spytamy ich szefa. - Lucjusz miał na myśli Arcana.
- Gdy już wybijemy tych ślepych wyznawców tego Elfa... - Nadal chowali się za biurkami.
Tymczasem Dyrektor Banku kiwnął głową w stronę Strażników banku, następnie krzyknął:
- Strażnicy, zabić tych głupców!!! - Ryknął Dyrektor, strażnicy dobyli Różdżek, wycelowali w Kultystów i Arcana, otaczając ich, następnie zaczęli ciskać w nich Drętwotami... Dyrektor banku zaś skoczył do tyłu, schował się za największym biurkiem, które stało w sali głównej...
- Bywaj, Dyrektorze... Gdy ochronimy bank przed tym Bydlakiem, natychmiast ruszamy do Ministerstwa, według planu... Następnie rozpoczynamy poszukiwania Królowej. Będę Was o wszystkim informował. - Ervest pożegnał Dyrektora, następnie cała grupa (8 osób) deportowała się do banku Gringotta...
Dyrektor Hogwartu westchnął, następnie odwrócił się. Ruszył przed siebie... Zauważył Neclara i Ralofa...
Ervest, 6 Aurorów i Profesor pojawili się w sali głównej banku... Natychmiast dobyli Różdżek.
Ervest cisnął czerwonym zaklęciem w powietrze, następnie krzyknął:
- Wszyscy jesteście aresztowani, ręce do góry! - Ryknął w stronę Kultystów i Arcana, Ci jednak zaatakowali zamiast wykonać polecenie.
Lucjusz krzyknął do Cedrica:
- Auror Ervest? Ten dziadyga przeżył?!
- Najwidoczniej... Elfi Lord nie zdołał pozbawić go życia... My zatem to zrobimy! - Ryknął, następnie wychylił zza biurka i cisnął w jednego ze strażników zaklęciem śmierci, zabijając go...
Pieniądze i zaklęcia fruwały w powietrzu, po całym banku...
Tymczasem:
Cecilia szarpnęła związanymi rękami, miała już dosyć mocno poranione ręce od tych sznurów...
- Ministrem Magii?!
- Ha... Ha, haha! - Cecilia zachichotała... Sądziła, że Fred sobie żartuje.
- Taak, Droga Cecilio... Baaaardzo to zabawne! Uwieelbiam żarty! - Huknął pięścią w stół.
- Aczkolwiek teraz, jestem śmiertelnie poważny... - Spojrzał na nią, mimo powagi dalej się szczerząc, grymas był jednak nieco bardziej przerażający...
- Nigdy nie obejmiesz tego stanowiska... Jesteś zwykłym świrem, którego czeka już tylko śmierć... Nie daruję Ci... - Powiedziała Cecilia.
Fred znów rozsiadł się w fotelu...
- Zaczekam, aż troszeczkę... Spokorniejesz! Zastanowisz się, w jakiej sytuacji się znajdujesz... I jak bardzo swoim żałosnym zachowaniem wydłużasz męki, które przeżywa twoja córka na włościach tego Elfa! - Krzyknął Fred z pogardą, następnie wyjął gazetę, zaczął czytać, założył nogę na nogę...
Cecilia znów szarpnęła... Zrozumiała, że to na nic... Nie zdoła rozerwać tych sznurów... Pomyślała o Azuli, słyszała jej śmiech, widziała jak bawią się razem w ogródku... Na te wspomnienia, kilka łez pociekło jej po policzkach, jednak nie odzywała się...
Po nieco dłuższej chwili ciszy, Cecilia w końcu się odezwała:
- Wody... Chcę się napić...
Fred spojrzał na zegarek, złożył gazetę i odłożył na stoliczek, podniósł się z fotela, spojrzał na Cecilię.
- Ahhh! - Ucieszył się, podszedł do szafki.
- Ohh tak, Cecilio! Napijmy się Wina! - Powiedział, wyjmując butelkę bardzo drogiego wina i dwa kieliszki, postawił na stoliku, nalał wina do kieliszków. Chwycił jeden i podszedł do Cecilii.
- Chcę wody, nie wina... - Powiedziała.
- Doprawdy? Na balu piłaś tylko wino! Pijmy zatem wino! - Powiedział, przystawiając jej kieliszek do buzi.
- Nie chcę wina... - Powiedziała, odwróciła głowę.
- Niczego innego nie dostaniesz... Napijmy się! - Powiedział Fred, następnie uśmiechnął się... Chwycił Cecilię za podbródek, następnie wlał jej wino do buzi, odchylił głowę do tyłu. Cecilia chciała wypluć, jednak nie zdołała, połknęła... Trochę czerwonego wina pociekło jej z ust, na podbródek i spłynęło po całej szyi... Fred przetarł kciukiem wino z jej ust, następnie odstawił jej kieliszek na ziemię, wstał i podszedł do swojego kieliszka, również wziął łyka.
- Aa, wyśmienite! - Odstawił kieliszek...
Cecilia patrzyła na niego z obrzydzeniem...
- Dobrze więc, Droga Cecilio... Najpierw przekonam Cię, że zrozumienie Mnie i spełnienie Mojej prośby, to najlepsze wyjście dla Ciebie, dla Twojej Córki, dla całej krainy... I dla Mnie. Później omówimy szczegóły... Chcę tylko, byś wysłuchała tego, co Ci powiem... Sama zdecydujesz, co zrobisz... Gdy moja mowa Cię nie przekona, puszczę Cię wolno, każdy z nas uda się w swoją stronę, zrobisz co zechesz, sama... I już nigdy się nie zobaczymy. - Powiedział Fred.
- Zgoda, Cecilio? - Spytał Fred, bawiąc się swoim nożem...
Cecilia lekko kiwnęła głową co znaczyło, że się zgadza...
Dochodził już ranek..
Arcan rzucił drętwotę w Lucjusza. Następnie wycelował w Cedrica
- Giń! Avada Kedavra! - krzyknął Arcan
- Tempusie, zbudź się. - powiedział Meret
- Już już. - odpowiedział
- Ruszamy - powiedział Ikar
- Muszę wam o czymś powiedzieć.. -- powiedział stanowczo Tempus
- Udałem się do przyszłości, w której to Malacath wygrał. Ale moje wizje, pokazują co innego, Malacath ginie.. Wszystko wskazuje na to, że jeśli nie zmienimy czegoś tutaj, to Malacath wygra, jeśli zmienimy to co trzeba, Malacath zginie. - powiedział
- Co musimy zrobić? - spytał Meret
- Najpierw odszukać horkruksy, potem je zniszczyć, a na samym końcu go zabić - odpowiedział
- Jest jeszcze coś.. Akatosh.. - powiedział Tempus
- Akatosh? - spytał zaciekawiony Ikar
- To bóg demonów.. stworzył mnie, dowiedziałem się tego nie dawno.. nie wiem co chciał tym osiągnąć.. nieistotne.. - powiedział
- Musimy zebrać chyba większą ekipę.. - powiedział Meret
- Zaiste. - odparł Tempus
Neclar został w Hogwarcie, Ralof też. Myśleli, że może ktoś z ocalałych przyjaciół zawita do zamku.
- Bez sensu takie stanie! Powinniśmy ruszyć i odzyskać zamek! - powiedział szkielet
- Nie mamy armii, Ralofie. To koniec... - powiedział Neclar
Pod zamek przyszły dwa oddziały kultystów. Zaczęli na dziedzińcu budować fontannę...
=====
Lord tymczasem zamknął celę z Azulą. Zaczął iść do sali głównej. Dołączyła się do niego Namira, Samir szedł obok niej.
- Lordzie, co dalej? Jakieś rozkazy? - spytała
- Ty, moja droga... Pójdziesz do banku Gringotta. Arcan lekko się spóźnia...
- Arcan? Ten Arcan? - spytał Samir
- To już nie jest "ten Arcan" mój przyjacielu...
Namira deportowała się pod bank, słyszała hałas, kilku kultystów leżało martwych przed budynkiem.
=====
Samir tymczasem towarzyszył cały czas elfowi.
- Co z mrocznymi elfami? - spytał mężczyzna
- Dostaliście to co chcieliście. Za kilka dni cała kraina będzie pod moimi rządami, a elfy w końcu będą mogły normalnie żyć.
- Oby twoje słowa nie były puste, Malacath.
- Nie martw się, ja zawsze dotrzymuje słowa...
- Neclar i jego szkielet, oni nam pomogą. Musimy ich tylko znaleźć - mówił Meret
- Już nie te lata, ale wykryje ich i przyprowadzę.. - powiedział Tempus i deportował się
====================
Tempus pojawił się w Hogwarcie.
- Tutaj? Na pewno mój kamieniu, nie pomyliłeś się? - mówił sam do siebie.
- Neclarze! - krzyknął z oddali