MineServer.pl - Minecraft Serwer Serwery Minecraft

Pełna wersja: [RolePlay] Magic World
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
- Nie wiem jak to się stało, ale coś, coś z głębi oceanu zaatakowało nas statek, może to było jednak na powierzchni.. nie wiem.. To coś wybiło każdego, statek został zniszczony w kilka sekund, nie mieliśmy szans - odparł Arcan

- To zły pan, nie martw się już Azulo, ze mną jesteś bezpieczna. - odparł Tempus
Cecilia, Vincent, Meret rozsiedli się w salonie. Służący w Rezydencji Barbarossy postawili na stoliczkach różne pyszne słodkości, trunki i napoje.
Cecilia spojrzała na Vretham'a siedzącego nieopodal.
- Vrethamie? - Powiedziała.
Vretham natychmiast na Nią spojrzał.
- Minotaury... Bardzo Was cenię. Jesteście honorowymi, inteligentnymi i potężnymi istotami. - Powiedziała.
- Dziękuję, Królowo. - Odpowiedział.
- Wiem, że w Krainie nie pozostało Was zbyt wielu... Martwi mnie to. Chciałabym, aby Minotaury żyły w Krainie jak najdłużej i jak najbezpieczniej. - Powiedziała.
- Nie lubimy tłumów... Lubimy spokój. Żyjemy w spokojnych miejscach w Krainie... I nie zamierzamy wyginąć. Poradzimy sobie z każdą niedogodnością, Królowo. - Powiedział.
- To dobrze, Vrethamie. - Odpowiedziała z uśmiechem.
==========
Kapitan Barbarossa przeszedł spacerem najszybszą drogę, prowadzącą z miejsca, w którym zacumowana jest Zemsta, do jego Rezydencji. Zauważył czwórkę swoich Piratów, stojących przed Rezydencją, podszedł do nich.
- Kapitanie! - Krzyknęli chórem, dygnęli lekko.
- Witajcie, kompani... Czy nasz gość bezpiecznie dotarł do mojej Rezydencji? Jest już w środku? - Spytał Kapitan.
- Tak... Kapitanie, Królowa jest już w środku. Podczas podróży i przemierzania uliczek Pont Vanis, mieliśmy pewne niedogodności... Ale Kwatermistrz sobie z nimi poradził. - Opowiedział Pirat.
- Niedogodności? - Barbarossa spoważniał i srogo spojrzał.
Pirat nic nie powiedział.
Barbarossa nabrał powietrza w płuca, a następnie spokojnym krokiem ruszył w kierunku wejścia Rezydencji. Dotarł do drzwi, następnie wszedł do środka...
==========
- Tutaj jesteś, Barbarossa... - Mówił sam do siebie Kapitan Charles, patrząc z oddali.
- W swojej Rezydencji... - Mówił cicho, obserwując.
Nagle, do Czwórki Piratów stojących przed Rezydencją podszedł Pirat, który grał na Zemście w kości.
- Kapitan wydał rozkazy. Załoga ma zebrać się na pokładzie Zemsty. Ruszajcie! - Powiedział do nich.
Trójka Piratów ruszyła w stronę miejsca, w którym zacumowana była Zemsta Królowej Anny. Jeden został przy wejściu do Rezydencji. Pirat, który miał powiadomić wszystkich ruszył dalej, szukać reszty Załogi.
- Dokąd podążacie? Mam nadzieję, że do miejsca, w którym stoi Ona... - Mówił Charles cichutko, pod nosem... Następnie zerwał się z miejsca i szybkim krokiem ruszył w kierunku, w którym poszła trójka Piratów, szedł daleko od nich, w bezpiecznej odległości...
- Dobrze że nic ci się nie stało przyjacielu - powiedział do Arcana.
Pomyślał chwilę.
- Powiedz... Co myślisz o Namirze?
- Jakie są relacje między tobą a nią? - dopytywał

=====

Ravcore ubrał swój strój i wyszedł na pokład. Statek był już w porcie Pont Vanis.
- Bądźcie gotowi do wypłynięcia - powiedział oschle i zszedł ze statku.

=====

Tymczasem w lochach nadal przebywała dwójka Aurorów pojmana przez Ravcore...
Do Ravcore'a podszedł Portowy, który zapisywał wszystkie przypływające i odpływające statki, dbał o porządek w tej części ogromnego portu, do której zawinął Ravcore. w Innych miejscach byli inni Portowi.
- Witamy w mieście Pont Vanis! Na pięknej wyspie Sir Baniyas! Pan jest Kapitanem statku? - Wskazał piórem statek Ravcore'a, w drugiej ręce trzymał pergamin.
- Jeśli tak, to poproszę o nazwę statku, a także Pana imię i nazwisko! Te informacje są dla nas niezbędne od statków, które pojawiają się w porcie rzadko, bądź są w nim pierwszy raz! - Powiedział Portowy.
Za plecami Portowego zaś, zaczęły dobiegać krzyki, gwizdy i strzały. Na piasku, na plaży obok Portu miała miejsce potyczka między załogą jednego Kapitana, a załogą drugiego. Wiele osób obserwowało zajście, załogi zaś zaraz miały rzucić się sobie do gardeł.
Ravcore tak naprawdę nie miał imienia. Nawet go nie znał. Zawsze podawał fałszywe dane.
Zabójca wziął z ręki portowego pióro i napisał na pergaminie.
- Edward Kar
- "Czarny wicher"
Ravcore oddał pióro i pergamin portowemu.

=====

Ralof tymczasem nadal czekał na powrót Cecilli i Neclara w zamku Angeliki...
- Powinieneś to wiedzieć, Namira płakała w swojej komnacie, chciałem z nią porozmawiać, ale nie pozwoliła mi, więc aktualnie nie mamy żadnych relacji, nie odzywa się do mnie.. - odparł Arcan
- Ja też płakałem. Wiele razy.
- Ale powstałem z kolan i ujawniłem się krainie - dodał i zdjął maskę.
Wyciągnął maskę i spojrzał się na nią w milczeniu. Po chwili jednak powiedział.
- Pod tą maską kryje się coś więcej niż tylko twarz Arcanie.
- Pod tą maską chowa się idea nowego świata - spojrzał na niego.
W tym samym czasie do komnaty wszedł oficer.
- Lordzie... Wybacz że przeszkadzam, ale jeden z Aurorów chce z tobą pomówić... - powiedział.
- Już idę - odpowiedział w jego stronę, oficer kiwnął głową i wyszedł.
Malacath znów chwilę milczał zakładając maskę.
- Czekamy na wieści od Ravcore i ruszamy z atakiem na ministerstwo magii. Bądź wypoczęty - rzekł niskim, wytłumionym przez maskę głosem i wyszedł z komnaty.


=====


Neclar ujrzał swoje ciało w rzece. Zaraz po nim siekierę. Wyłowił broń.
- Dobrze... Odłącz ostrze od rękojeści - rzekł Akatosh.
Neclar skierował ręce na siekierę. Z dłoni zaczęła wylatywać zielona energia, która powoli rozłączała ostrze od rękojeści.
- W porządku - odpowiedział Arcan

W tym samym czasie...
Spector znów pojawił się przed twierdzą Malacatha, spojrzał na nią i deportował się...
Malacath po kilku minutach dotarł do lochów. Auror siedział na krześle, drugi również. Jednakże drugi od kilku dni już nie żył. Elf słyszał krzyki.
- Wypuśćcie mnie! Błagam!
Lord stanął przed celą.
- Dzięki Bogu, już jesteś... Malacath, wypuść mnie! - krzyczał
Kultyści otworzyli cele, elf wszedł do środka. Auror był wychudzony, ale nie głodny. Nie miał jednak na tyle sił by wstać. Malacath ustał przed nim.
- Na co czekasz?! Wypuść mnie! - krzyknął
Malacath uniósł rękę w górę, zacisnął pięść. Auror zaczął się dusić.
- Co planuje Fred na dniach? - spytał Lord, przestał go dusić
- Nie wiem! - ponownie zaczął go dusić
- Coś kłamiesz... - zaczął go okrążać - Spytam jeszcze raz. Co planuje Fred? - puścił uścisk
- Jestem zwykłym Aurorem, nie mam dostępu do takich informacji! - krzyknął i kaszlnął
Malacath ustał znów przed nim.
- Zastanawiałeś się kiedyś, czy to boli? Żeby tak wyrwać duszę... - rzekł Lord
Auror przez chwilę milczał. Bał się jednak Malacatha i zaczął mówić.
- Fred trenuje uczniów Hogwartu... - powiedział
- Doprawdy? Interesujące... - rzekł elf
- Coś jeszcze? - spytał - No mów!
- Fred będzie na najważniejszym spotkaniu w krainie, które będzie w Ministerstwie. Będą tam same ważne osobistości. To wszystko co wiem, przysięgam - odpowiedział.
- Teraz mnie wypuścisz, prawda? - dodał
Malacath zastanawiał się chwilę. Słychać było tylko jego oddech.
- Coś ci nie ufam - powiedział niskim głosem.

Po chwili przez całe lochy przeszedł przeraźliwy krzyk bólu...

=====

Neclar odłączył ostrze od rękojeści. Akatosh natychmiast teleportował go do Apokryfu...
- Dobrze... - Powiedział Portowy, spoglądając na pergamin.
- Wszystko się zapewne zgadza. Jeśli Pańskie imię i nazwisko nie znajdują się na liście osób, które nie mają wstępu do Pont Vanis, są poszukiwane, albo skazane na karę śmierci/stryczka, to może Pan spokojnie tu przebywać. - Powiedział, a następnie odszedł. Załogi, stojące naprzeciwko siebie zaczęły ze sobą walczyć... W Porcie było słychać strzały, stukot szabli, krzyki, było widać fruwające zaklęcia.
=======
Trójka Piratów podążała tajemną ścieżką, w stronę zatoki, w której zacumowana była Zemsta. Kapitan Charles szedł za nimi, w bezpiecznej odległości...
=========
Kapitan Barbarossa wszedł do salonu w swojej Rezydencji. Ujrzał wszystkich gości i Vretham'a.
Wszyscy spojrzeli na Barbarossę, Vretham wstał z fotela.
- Kapitanie... Witaj. - Powitał go.
Barbarossa podszedł bliżej, Cecilia wstała z kanapy, na której siedziała. Kapitan podszedł do niej.
- Królowo. - Barbarossa ukłonił się z gracją, jak przystało, następnie chwycił jej dłoń i ucałował na znak szacunku, także jej pierścień na palcu. Po chwili wyprostował się, Cecilia uśmiechnęła się do niego.
- Cecilio Carraboth... - Zaczął.
- Sprawiedliwa i Szlachetna Królowo Krainy, w której przyszło mi mieszkać... Witaj w moich skromnych, Pirackich progach. Witaj w Pont Vanis! - Przywitał ją, uśmiechając się.
- Witaj, Admirale... Bardzo cieszę się, że Cię widzę... - Odpowiedziała.
- Wybacz, Królowo, ale partactwem byłoby nie skomentowanie twojej urody, która jest zjawiskowa... Jesteś bardzo piękna, doprawdy. Nawet piękniejsza, aniżeli podczas ostatniego razu, gdy Cię widziałem, parę lat temu. - Mówił Barbarossa, ciągle miło się uśmiechając.
Policzki Cecilii lekko się zarumieniły, uśmiechała się. Bardzo lubi, gdy ktoś komentuje jej urodę, ale jako Królowa musi nad sobą panować.
- Dziękuję... Nie sądziłam, że... - Powiedziała dosyć poważnie, Barbarossa jej przerwał.
- Że Pirat, Wilk Morski, potrafi być Szarmancki? Oczywiście... Niektórzy uważają Piratów za bezlitosne bestie, które kochają tylko złoto i inne uciechy... Ale nie wszyscy tacy są. - Powiedział.
- Oczywiście, Kapitanie. Nie uważam Piratów za zbrodniarzy... Tylko za łowców przygód. - Powiedziała.
Barbarossa spojrzał na Vincent'a i Meret'a.
- Zapewne przybyliście wraz z Królową? Witam was również, przyjaciele. - Powiedział, a następnie zauważył leżący obok Vincent'a obraz.
- A cóż to? - Spytał, patrząc na obraz stojący obok Vincent'a. Vincent spojrzał na niego, a następnie na swój obraz.
- Vincent... Bazgroły. - Powiedział, próbując zakryć nogą obraz.
- Masz na imię Vincent? - Barbarossa podszedł do niego trochę bliżej. Zauważył, że Vincent nie jest normalny.
- Vincent... To bardzo piękne imię. Znałem kiedyś młodego Marynarza, imieniem Vincent... Chciał być bardzo odważny, ale był młody i strachliwy, był pracowity, ale wielu go nie szanowało. Pomiatano nim i żartowano z niego. Mówili, że do niczego się nie nadaje i nigdy nie będzie dobrym Marynarzem... Vincent nie poddawał się, ale żegluga była ciężka. Lubił samotność, dlatego w końcu postanowił porzucić żywot żeglarza i zostać Latarnikiem. Ponieważ kochał Morze, Ocean, ponieważ kochał samotność, natychmiast polubił niełatwą pracę Latarnika... Po czasie jednak, stał się jednym z najbardziej cenionych i szanowanych Latarników. - Opowiedział Barbarossa, a następnie podszedł bliżej Vincent'a, który wsłuchał się w opowieść.
- Mogę spojrzeć? - Spytał, a następnie spojrzał na obraz.
- Przepiękny... Naprawdę widać, że ręka która to malowała zna się na tym. - Powiedział. Vincent uśmiechnął się lekko, pod nosem, siedział zgarbiony, polubił Barbarossę.
Cecilia obserwowała wszystko, Barbarossa spojrzał na nią.
- Uwielbiam sztukę, malarstwo... W mojej Rezydencji wisi wiele pięknych obrazów. - Powiedział, rozglądając się.
- Chętnie je później obejrzę. - Odpowiedziała Cecilia, była pełna podziwu za poprzednią sytuację i za to, że Vincent nie zrobił rozróby, jak to zwykle bywa.
Vretham zwrócił się do Barbarossy.
- Kapitanie... Chętnie bym został, ale pozostawię Was samych. Muszę odwiedzić rodzinę... - Powiedział.
Barbarossa podszedł do niego.
- Dobrze, Vrethamie. - Powiedział głośno, a następnie nachylił się do Kwatermistrza i szepnął.
- Po drodze odwiedź, zajrzyj do Niego... - Powiedział szeptem, Vretham kiwnął głową, następnie ruszył w kierunku wyjścia z Rezydencji...
Przekierowanie