Załogi na Okrętach zaczęły wiwatować. Załoganci Malacatha przerazili się nieco i zdezorientowali odwrotem Krakena... Okręty z Floty Barbarossy wykorzystały to, wystrzeliwując potężne salwy kul we wroga...
- Hahahaha! Zatonął, sukin**n! - Krzyknął Jimmy Kuternoga, biorąc kolejny łyk rumu.
Barbarossa nie świętował...
- Ognia! - Krzyknął Vretham.
Salwa potężnych kul huknęła w dwa okręty Malacatha, zatapiając je... Płynęli przed siebie, wolno...
Nagle Kraken wystrzelił z wody centralnie przed dziób statku Barbarossy. Statek lekko podskoczył od fal i od macek, które uderzyły w statek. Całą załogą zatrzęsło, niektórzy przewracali się. Bestia patrzyła się na Barbarosse. Po chwili jednak Kraken opuścił lekko głowę odsłaniając tym samym Malacatha, który na nim stał.
- Barbarossa! Dawno cię nie widziałem! - powitał go elf rozkładając ręce
Wszyscy natychmiastowo spojrzeli w to miejsce... Wielu, nawet tak bardzo zacnych, potężnych i zaprawionych w boju, przełknęło ślinę...
Barbarossa patrzył na Krakena i Malacatha... Prosto w oczy.
- Lordzie Malacath! - Odpowiedział Barbarossa.
- Bardzo mi miło, a także zaszczytnie ujrzeć śmiałka, który postanowił dokonać zmian... Zdominować wszystkich i wcielić w życie własne plany. - Dodał.
- Może nawet bym ci przyklasnął, gdybyś tylko robił to dobrze. - Powiedział, spokojnie stojąc i na nich patrząc.
- Mnie też miło cię widzieć - oznajmił Lord.
- Mul... Qah diiv!
Szata Lorda promieniowała, naramienniki płonęły. Elf był teraz potężniejszy, jego krzyki jeszcze mocniejsze i dłuższe.
- Ludzie dzielą się na owce i wilki. Wy jesteście szczurami - rzekł Lord.
- Mogłeś być potężny gdyby los postanowił inaczej, lecz tak się nie stało - dodał.
- Nędzny psie! Nikt nie będzie nas tak nazywał! - Krzyknął Vretham, dobywając Siekiery z jednej z beczek stojących na pokładzie. Cisnął nią W Malacatha...
- Jedyne, czym mnie nazywano to Wilkiem... Wilkiem Morskim, który odcina łby takim jak ty! - Krzyknął Jimmy Kuternoga, następnie wystrzelił kilka kul z pistoletu w stronę Malacatha...
Barbarossa zignorował go, nadal na nich patrząc. Po chwili zaś rzekł:
- Zagubiłeś się we własnych planach... Przerosła Cię ambicja. Nie umiesz wyplątać się z labiryntu, w którym aktualnie się znajdujesz... Niedługo strach, który zaczyna cię zżerać, obali cię i pochłonie. Wyrządziłeś ogromne krzywdy Krainie, którą kocham... Wyrządziłeś ogromne krzywdy Cecilii Carraboth. I za to zapłacisz... - Powiedział Barbarossa, dobywając swego Magicznego Złamanego Ostrza.
Malacath uśmiechnął się.
- Gol... Hah dov! - krzyknął
Krzyk trafił w Vrethama. Oszołomiony padł na kolana.
Lord po chwili powiedział w myślach.
- Zabij go - miał na myśli Kuternoge.
Zaraz po tym Lord zeskoczył z łba bestii na statek. Znalazł się za Barbarossą.
- Hun... Kaal zor! - krzyknął
W jego ręce pojawił się miecz z Apokryfu, zamachnął się w stronę Kapitana. Ten bez problemu zablokował cios i oręże starły się ze sobą.
Vretham tymczasem spojrzał na Kuternoge. Miał żółte ślepia.
- Vretham? Cóż jest, Przyjacielu? - Spytał Jimmy.
Vretham jedynie na niego spoglądał... Wewnętrznie próbował walczyć z krzykiem Lorda, jednak ten był bardzo potężny...
- Co jest, cholera?! - Dodał Jimmy, cofając się w tył... Zaraz miał dobyć swych Szabli.
Barbarossa odepchnął lekko Malacatha, następnie szybko wymierzył cios w kierunku jego prawej ręki...
Lord przyjął cios na swoją rękę, nic mu to nie zrobiło. Drugą ręką chwycił mężczyznę za nadgarstek i mocno ścisnął. Szabla wypadła mu z ręki a z ust wydobył okrzyk bólu. Zaraz po tym kopnął go z całych sił. Kapitan odleciał na dziób statku, leżał na ziemi. Malacath stanowczym krokiem do niego podchodził.
Vretham tymczasem zaczął wymachiwać toporem, robiąc koło. Szedł w stronę kościanego przyjaciela.
=====
Ralof odniósł zwycięstwo. Zamek został opanowany. Talos wraz z Aurielem się poddali. Zostali schwytani przez czwórkę wilkołaków. Przy każdym legioniście było ich dwoje.
Nagle szkielet krzyknął.
- Wygraliśmy! Zamek odzyskany!
Czarodzieje i inne istoty zaczęły wiwatować.
Cecilia, Skyres, Vincent, Fred i Lucjusz zeszli już ze Statku... Cecilia siedziała w namiociku, który rozstawiło kilku Czarodziejów.
Nagle, przed ich oblicze przybył Regis i dosyć obity Prefekt Ślizgonów.
- Ministrze! Ministrze! Zamek zdobyty! Ralof wraz z wojskiem przejęli zamek i obalili Generałów Malacatha... Magiczne Istoty, Dementorzy... Wszyscy opanowują sytuację.
- Hahaha! - Fred zaśmiał się w głos.
- Trochę czasu to zajęło... No, ale pewna była kolejna porażka Malacatha. - Dodał Fred.
- Również chciałam ruszyć w bój... - Powiedziała Cecilia, wstając z kanapy.
- Vincent... Obroni Cecilię. - Rzekł niespodziewanie garbaty Vincent.
Fred poprawił garnitur.
- Nie musieliśmy się brudzić... Ten garnitur kosztował krocie... - Rzekł Fred, po chwili spojrzał na Lucjusza, ten przytaknął.
- Chciałaś zniszczyć taką piękną suknię, Cecilio? - Spytał Fred, spoglądając na nią.
- Ruszajmy odzyskać klucze do twojego zamku! - Rzekł Fred... Cała grupa ruszyła przed siebie. Cecilię mimo wszystko nadal osłaniali: Vincent, Skyres, Regis, Aurorzy... Freda zaś asekurowało 5 Aurorów.
Przeszli dłuższy kawałek, rozglądając się po okolicy... Faktycznie, było cicho, tak jakby bitwa się zakończyła.
Nagle, jakieś zaklęcie przefrunęło nad ich głowami... Wszyscy zasłonili Cecilię, która kucnęła.
Fred zauważył leżącego na ziemi, konającego Kultystę.
- Ty gnido! - Podszedł do niego, chwycił go za fraki i uniósł w powietrze.
- Ciskasz zaklęciem w swoją Królową? - Cisnął jego cielskiem na ziemię. Kultysta milczał.
Fred dobył Różdżki, następnie wycelował...
- Avada Kedavra! - Dobił ledwo żywego Kultystę.
- Pani... Deportujmy się do Ralofa. - Powiedział Regis.
- Dobrze... - Odpowiedziała Cecilia, następnie cała grupa deportowała się...
Dyrektor Hogwartu i Ervest stali przy Ralofie.
Czarodzieje, leśne stwory i inne istoty zaczęły wiwatować. Triumfowali nad odbiciem zamku. Na zamkowych kafelkach leżały ciała Kultystów, czarodziejów, innych istot, krew, różdżki...
Neclar właśnie wchodził do zamku głównym wejściem. W torbie miał czarną księgę. Ujrzał swojego przyjaciela cieszącego się z innymi. Szkielet stał na środku sali.
- Panie! Zamek odzyskany! - krzyknął Ralof
Młody Bal szedł do Ralofa z uśmiechem na twarzy. Był mocno poobijany po starciu z bratem, ale był szczęśliwy.
Po chwili...
- Avada Kedavra!
Nastała cisza. Ralof przez chwilę stał sztywno. Po chwili upadł na kolana i osunął się na ziemię, odsłaniając za nim Auriela i stojącego obok niego Talosa. Obok nich leżało czterech wilkołaków, wszystkie bez łbów.
- Nie! - krzyknął Neclar
- Ha ha ha ha! - zaśmiał się Talos niskim i donośnym głosem
Elf rzucił trzymaną siekierą w stronę Auriela i zaczął biec do Ralofa. Talos zamachnął się toporem, by odepchnąć lecący oręż. Niestety przeliczył swoje umiejętności i siekiera trafiła prosto w korpus Auriela. Broń pociągnęła legionistę jeszcze kilka metrów w tył i razem z mężczyzną uderzyła z wielką siłą w ścianę.
Talos spojrzał się w tył, na Auriela. Uznał go za martwego. Nacisnął nadajnik który trzymał w ręce. Zaraz po tym teleportował się. Neclar w tym czasie podbiegł do przyjaciela. Słyszał potężne wybuchy dobiegające z miasteczka.
- Ralof... - klęknął przy nim
- Nie czuję... Nóg... - odrzekł cicho szkieket
- To chwilowe przyjacielu... - trzymał go za kościaną dłoń
- Medyków! - krzyknął Neclar
Ralof ścisnął bardziej rękę przyjaciela.
- Wygraliśmy, panie... - uśmiechnął się lekko
- Dołączę do... - poczuł ból, wziął głęboki oddech. - Gustava... I moich poległych braci.
Zamykał powoli oczy.
- Nie! Nie! Nie zasypiaj! - szarpnął go - Gdzie są medycy?!! - krzyczał
- Neclar... - spojrzał mu w oczy
- Dziękuję Ci...
Głowa powoli osunęła się w bok.
- Ralof... Nie... - powiedział mężczyzna
Młody Bal poczuł że uścisk przyjaciela słabnie, a jego zielone oczy zaczęły tracić blask i kolor.
Neclar położył drugą rękę na jego kościanej klatce piersiowej i schylił głowę. Uronił łzę...