Fred wraz z Cecilią pojawili się w dużym pokoju w opuszczonym domu. Było tu ciemno jak w grobie, wszystko było zakurzone, deski były połamane, meble poniszczone.
Fred nadal trzymał Cecilię za ramię, po chwili pchnął ją na ziemię.
- Rozgość się, Cecilio! - Krzyknął, szczerząc się. Fred poluźnił trochę swój krawat, podszedł do kominka, wycelował Różdżką... Z jej końca wyleciał ogień, który rozpalił w kominku.
Cecilia siedziała na ziemi, miała spuszczoną głowę...
- Aaah! Dobrze pamiętam tą starą chatę! - Powiedział Fred, stawiając swoją walizkę obok fotela, następnie rozsiadł się w fotelu. Spojrzał na Cecilię, ta płakała...
- Azula... Ten bydlak ją porwał... - Mówiła, płacząc...
- Taak, porwał ją! Gdybyś się tak nie rzucała, może ja zdołałbym ją porwać! - Krzyknął Fred, następnie zachichotał.
Cecilia podniosła głowę, spojrzała na niego z nienawiścią, łzy rozmazały jej makijaż... Wstała, podeszła bliżej niego.
- Bawi Cię to, błaźnie?! Malacath porwał mi córkę! Oddaj moją Różdżkę, muszę ją ratować, natychmiast! - Krzyknęła.
Fred wyjął swoją Różdżkę, wycelował w Cecilię.
- Nigdzie nie idziesz, póki nie porozmawiamy! Nie dam Ci twojej Różdżki... Dobrze znam twoje umiejętności, twoja siła destrukcji wciąż mnie zadziwia! Teraz, gdy jesteś taka rozzłoszczona i rozżalona, mogłabyś mnie nieźle pokiereszować! - Krzyknął Fred.
- Ale... Twój gniew jest mi na rękę. - Uśmiechnął się Fred.
- Dawaj! - Cecilia chciała uderzyć go w twarz, Fred jednak machnął Różdżką, spętał ręce Cecilii sznurem, który przywiązał do pobliskiej szafy. Cecilia zaczęła szarpać rękami, jednak na marne...
- No dobrze! - Powiedział Fred i schował Różdżkę.
- Powiedz, Cecilio... - Zaczął, Cecilia mu przerwała.
- Nic Ci nie powiem, póki nie zobaczę córki! - Krzyknęła.
Fred się uśmiechnął, spojrzał na swoją walizkę...
- Arcan celowal w Malacatha zaklęciem usmiercajacym. Chcial sie powstrzymac jednak to zrobił..
- Aaaavada Kedavraa! - krzyknal Arcan w korpus Lorda
Ten jednak stal nadal w bezruchu.
- Myślałeś ze jestem tak glupi? - powiedział Malacath
- Horkruksy.. - powiedzial Arcan po cichu i opuścił różdżke.. i spojrzał na amulet Malacatha. Zdał sobie z czegoś sprawę..
Lord wyciągnął w stronę Arcana rękę.
- Stań u boku kogoś, kto doceni twoje moce i czyny, Arcanie - powiedział patrząc mu głęboko w oczy.
=====
Neclar po wyjściu z zamku teleportował się pod gruzy wieży Molaga, gdzie przebywał Ralof.
- Nie rób tego Arcanie, to zabójca! - mówił Ikar z drugiej strony
- Taki jak ja! Ja tez zabilem! - odpowiedział czarodziej
- Nie popelniaj tego bledu co Saul, pozostań przy dobrej magii.. - dodał Ikar
- Nie. - odparl stanowczo Arcan
Oczy Arcana zaswiecily sie na czarno, czarodziej podal reke Malacathowi..
- Dretwota! - krzyknal Arcan w strone Ikara
Brat Saula odlecial na kilka metrów. Arcan wysadzal przed czarodziejem kawalek po kawalku ziemi, zblizal sie do niego.
- Co Ty robisz?! - krzyczal przejmujaco
Ikar w strachu deportowal sie..
- Droga Cecilio... To nie ty dyktujesz tutaj warunki, tylko Ja! Hahaha! - Powiedział Fred, wstając z fotela.
- Gdy już zrobisz wszystko, co Ci powiem, to zobaczysz swoją córkę. - Powiedział.
- Przecież to Malacath ją porwał! Nie masz wpływu na jej los! - Krzyknęła Cecilia.
- Malacath to mój wspólnik... Gdy powiem mu, by oddał Ci córkę, ponieważ uzgodniliśmy wszystko, co mieliśmy do uzgodnienia, to zrobi to. - Powiedział Fred, szczerząc się.
- Żadni z was wspólnicy... Może przez chwilę tak było, ale dobrze widziałam waszą relację! - krzyknęła Cecilia i szarpnęła splątanymi rękami.
- Taak, nasza relacja jest pełna zgrzytów i wzajemnych psot! Tak bywa, gdy w jednym miejscu znajduje się dwóch samców alfa! - Krzyknął Fred.
- Ale Malacath... To tylko Elf! Nędzny Elf, który leży u stóp Czarodzieja, a zwłaszcza Czarodzieja czystej krwi! - Krzyknął Fred, następnie spojrzał w ogień, który płonął w kominku.
- Chcę zobaczyć Azulę... Jeśli coś jej się stanie... - Powiedziała Cecilia.
- Co wtedy? Pozabijasz nas? Haha - Zaśmiał się Fred.
- Tak. - Odpowiedziała stanowczo Cecilia, Fred odwrócił się i spojrzał na nią...
- Doskonale! Już zaczynasz wjeżdżać na właściwe tory, droga Cecilio! Zaczynasz wszystko rozumieć. - Powiedział Fred, następnie podszedł do swojej walizki, położył ją na stoliczku.
- Powiedz, czego Ty chcesz?! Powiedz!!! - Krzyknęła Cecilia.
- Na początek, Droga Cecilio... Uspokój się. Twojej córce nic nie grozi, zadbałem o to. - Powiedział Fred.
Cecilia spojrzała na niego, następnie wzięła głęboki oddech... Była strasznie smutna...
- Smucisz się? Szczęście jest jak balon, w końcu musi pęknąć! - Krzyknął Fred.
- Daruj sobie te groźby, Fred... I powiedz w końcu, czego ode mnie chcesz... - Powiedziała.
- Opowiadam ci tylko o naturze balonów! - Powiedział, śmiejąc się.
- No dobrze. - Powiedział stanowczo Fred.
- Porwałem Cię i przetrzymuję w tym obskurnym miejscu, ponieważ musimy omówić naszą współpracę, która już dzisiaj się rozpocznie... - Powiedział Fred, szczerząc się...
Lord spojrzał na zachowanie Arcana z lekkim podziwem.
- Doskonale, Arcanie... - powiedział
- Właśnie teraz ustanawiasz nowy rozdział swej historii...
- Nowy, lepszy rozdział - dodał po chwili.
=====
- Panie! - powitał go Ralof
- Ralofie, odszukałeś coś? - spytał
- Tak, Emm... Tak - podał zwitek kartek w ręce elfa
Większość kartek była porwana, lecz nadal interesującą. Opisywały przeróżne zaklęcia, mikstury, techniki walki, itp. Na niektórych jednak pismo wyblakło i niektórych zdań nie dało się rozczytać. Ralof znalazł jednak coś, co przykuło większą uwagę Bala.
- Ta kartka ma 5 lat, a może i więcej, a jest... W doskonałym stanie - wyrzucił wszystkie inne kartki, które trzymał w drugiej ręce i oglądał tą co mu została.
- Niebywałe, prawda? - dodał Ralof
- To może być to, czego szukam... - powiedział chłopak
- Czego dokładnie szukasz? - spytał
- W Hogwarcie szukałem informacji o Akatoshu, i znalazłem. To Bóg demonów, tak jak powiedział mi Tempus.
- Akatosh, Bóg demonów... Nie brzmi ci to podejrzanie? - spytał szkielet
- Clavius powiedział, że mam go odszukać. To wszystko, co mogę teraz zrobić... Nie widzę innego wyjścia, niż tylko spróbować.
- Rozumiem... Tam jest jakieś zaklęcie - pokazał na kartce Ralof.
- To zaklęcie przeniesie mnie do Apokryfu, jego świata.
Po chwili rozmowy, Ralof rzekł:
- A gdzie twoja broń, panie? - spytał
- Cholera jasna! Musiałem ją zgubić podczas gdy wypadłem do rzeki...
- Współpracę?! Nigdy nie będę z Tobą współpracować! - Krzyczała Cecilia.
- Jesteś parszywym maniakiem! - Krzyknęła, Fred stał odwrócony przy stoliczku.
- Niestety, ale będziesz musiała... - Fred mówił spokojnie.
- Inaczej wszyscy Twoi bliscy zginą... - Powiedział.
Cecilii napłynęły łzy do oczu, zaczęła szarpać splątanymi rękami, ręce strasznie ją już bolały. Spojrzała na odwróconego Freda.
- Chcesz współpracy? To dlaczego mnie więzisz?! Rozwiąż mnie i oddaj Różdżkę! - Powiedziała Cecilia.
Fred przetarł chusteczką swój nóż, następnie wbił jego ostrze w stoliczek.
- Najpierw zmień swoje postępowanie, Cecilio... - Powiedział, odwracając się do niej.
- Ratunku!!! - Krzyknęła Cecilia.
- Hahaha! - Fred się zaśmiał, chwycił nóż w prawą dłoń, ruszył w kierunku Cecilii.
- Nikt Cię tutaj nie usłyszy! - Podchodził do niej z nożem...
- Za chwilę przybędą mnie uratować... Aurorzy, Czarodzieje... Zniszczą Cię! Zapłacisz za to, co robisz! - Krzyknęła.
- Aurorzy? Są aktualnie rozbici! Wiele osób zostało także w Twoim zamku... Trudno będzie im się wydostać, gdyż Malacath go opanował! - Fred podszedł do niej z nożem.
- Nie zbliżaj się! Zostaw! - Krzyknęła, spojrzała na pobliskie krzesło... Krzesło uniosło się w powietrze i rozbiło o bok Freda, przewalając go.
Fred leżał na ziemi, zaczął się cicho śmiać... Podparł się rękami, wstał, podniósł nóż...
- Hahah, Magia jest w Tobie bardzo silna... - Podszedł do niej z nożem, chwycił za podbródek...
- Dlaczego sądzisz, że chcę Cię skrzywdzić? Powiedziałem Ci już w Twoim zamku, że nie chcę Twojej krzywdy... - Powiedział Fred, następnie przejechał ostrzem noża po jej policzku, zostawiając krwisty ślad, Cecilia syknęła z bólu...
Fred wstał, odszedł od niej.
- Mianujesz mnie Ministrem Magii, Cecilio... - Powiedział stanowczo, z uśmiechem na twarzy...
Tymczasem wraz z deportowaniem się Freda i dwójki jego wspólników, Parszywi Czarodzieje również zaczęli znikać z sali głównej... Zrobili jeszcze małe zamieszanie, przez co paru głównych gości Cecilii miało szansę uciec...
Ervest - Ostatni żywy z najpotężniejszych Aurorów z Różdżką w ręku podbiegł do grupki związanych gości...
- Szybko! Uciekajcie stąd! - Krzyknął, niszcząc liny, które ich wiązały.
- Do Hogwartu... - Szepnął w stronę dyrektora, kilku Profesorów, kilku Aurorów...
Król Wampirów przemienił się w nietoperza, wyfrunął przez okno i zniknął w ciemności nocy...
Kilku Aurorów deportowało się, Dyrektor Hogwartu chwycił Królową Angelicę za ramię, deportował się wraz z nią... Elfy zaczęły nacierać na uciekających gości...
- Drętwota!
- Sectumsempra! - Ervest ciskał zaklęciami...
- Jest ich zbyt dużo... Uciekajmy! - Krzyknął jeden Auror w stronę Ervesta... Ervest spojrzał z nienawiścią na Malacatha, Arcana stojącego przy nim... Deportował się pod bramy Hogwartu... Wielu głównych gości nie zdołało uciec, gdyż Elfy szybko zareagowały...
Ervest pojawił się pod bramą Hogwartu... Tak samo Dyrektor, kilku Profesorów, Aurorów, Król Wampirów... Wszyscy byli bardzo ranni...
- Królowa... I Księżniczka... Zostały porwane... - Ervest ciężko dyszał, ledwo trzymał się na nogach...
- Trzeba je uratować... - Padł na ziemię z przemęczenia...
Dwójka Aurorów szybko go podniosła, zaczęli wchodzić przez bramę główną...
- W Hogwarcie będziemy bezpieczni... - Powiedział Dyrektor.
Ikar uciekał przez kilka minut, nie mógł się deportować, jego umiejętność została zablokowana przez Arcana.
Zamek Cecilii i Neclara był widoczny już tylko z gór, w których znajdował się Ikar, bezbronny nie wiedział gdzie ma pójść.
W tym samym czasie Emilia zajmowała się w Hogwarcie przybyłymi czarodziejami, wraz z pielęgniarkami opatrywała ich rany. Meret natomiast obserwował świat z wieży astronomicznej, wspominał stare czasy, w których jako dziecko uczęszczał do Hogwartu.
Lord Malacath i Arcan ustali obok okna, widzieli miasteczko przed zamkiem, ogień zaczął gasnąć, ponieważ rozpętała się burza.
- Widzisz Arcanie... Zwycięstwa przynoszą ofiary. Wymagają poświęceń cywili. Bliskich...
- Zmiany w Magic World są nieuniknione, a ty patrzysz na ich początki.
- Dołączyłeś do nowego, lepszego świata, który to ty będziesz tworzyć - skończył.
Lord odwrócił się i poszedł w stronę tronu. Zasiadł na nim.
Arcan stanął obok tronu Malacatha, jego mina była kamienna, nie okazywał żadnych uczuć.
- Co teraz? - spytał
Ikar mijał właśnie kolejne ruiny starych zamków, szedł przed siebie w celu osiągnięcia pomocy.