- Co się tam wyprawia? - Krzyknął Edward który sięgał po grzebień leżący na oknie - Al! Jakiś potwór atakuje zamek! Musimy pomóc żołnierzom!
Bracia ruszyli tam tak szybko jak tylko możliwe.
Ralof rzucił w stronę Alduina łańcuch. Oplutł się wokół jego nóg. Szkielet pociągnął, zachwiał bestią. Strażnicy to wykorzystali i rzucil w niego z włóczni. Smok kompletnie stracił równowagę i upadł na ziemię przygniatając tym samym kilku strażników. Ralof wskoczył na brzuch bestii i wbił w niego kilka razy miecz.
Bracia Erlic dotarli na miejsce. Smok robił z bliska ogromne wrażenie. Edward uniósł się w powietrze, klasnął w dłonie, obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni po czym lecąc w stronę ziemi krzyknął:
- Błagaj o litość! - Dotykając ziemi sprawił, że w stronę smoka wystrzelił ogromny kamień który uderzył go prosto w pysk.
Namira wybiegła z pomieszczenia z księgą w plecaku, zostawiając dwóch zabitych strażników. Zaczęła kierować się do wyjścia...
=====
Kamień uderzył w pysk Alduina lekko go ogłuszając. Łapą zepchnął Ralofa i stanął na dwóch łapach. Ryknął w stronę Edwarda. Ryk byl tak donośny że odepchnął chłopca w tył na ścianę.
Smok zrobił piruet i odepchnął wszystkich dookoła, Ralof upadł przy chłopcach. Bestia zionęła ogniem w ich stronę.
- Wynoście się stąd, to nie miejsce dla dzieci! - krzyknął i zaczął kręcić łańcuchem robiąc koło. Wykonywane ruchy sprawiły że płomień nie trafił w grupkę.
- Do tej pory zrobiliśmy więcej niż wy więc siedź cicho i przestań tracić żołnierzy!
Edward postanowił iż uwięzi smoka, ale wpierw musiał narysować krąg wokół niego. Alphonse starał się odwracać uwagę bestii.
Azula zaczęła gonić magicznego Króliczka i chichotać... Chciała go złapać. Po chwili zniknął, Azula spojrzała na Dianę. - Jesteś bardzo ładna... Prawie tak ładna jak mamusia! - Powiedziała.
==========================
Minister wszedł do swojego gabinetu... Zauważył Freda, siedzącego w jego fotelu.
- Fred? Co ty tutaj robisz? Wyszedłeś ze szpitala?
Fred spojrzał na Davy'ego, szczerząc się.
- Niespodzianka! Nie spodziewałeś się mnie! Myślałeś, że zamknąłeś mnie u czubków już na zawsze! - Krzyknął, uśmiechając się i zakładając nogę na nogę.
- Wiesz... Przyszedłem sprawdzić, jak się czujesz, jak Ci się wiedzie... Widzę, że znakomicie! - Krzyknął Fred, następnie trącił łokciem jakąś szklaną kulę, która spadła na ziemię i się stłukła. Uśmiechnął się.
- Ojj. To chyba nie było cenne? Davy? - Spytał Fred, Davy patrzył na niego.
- Skoro lekarze Cię wypuścili... To znaczy, że jesteś zdrowy. Co Cię tutaj sprowadza? Chcesz wrócić do pracy w Ministerstwie? - Pytał Davy, Fred nadal siedział w jego fotelu.
- Taak! Czuję się świetnie, Davy! Ale... Praca? W Ministerstwie? Ale z ciebie żartowniś! - Fred się zaśmiał.
- Niee, nieee! Praca tu, nie ma sensu! Założę jakąś... Własną firmę! - Powiedział Fred i uśmiechnął się, następnie wstał z fotela.
- Dalej się tak paskudnie szczerzysz... No cóż... Skoro tak, to życzę powodzenia w biznesie! - Powiedział Davy, następnie podszedł do Freda. Szepnął do niego:
- Tylko nie rób żadnych głupot... Bo teraz nie zamknę Cię u czubków, tylko zabiję... - Szepnął mu do ucha.
Fred uśmiechnął się, spojrzał w oczy Davy'ego.
- Czy martwi Ciebie Davy to, że lubię czasem... Psocić? Nic w tym złego! - Mówił Fred, szczerząc się.
- Do cholery! - Krzyknął Davy i huknął pięścią w biurko.
- A ty dalej gadasz o tych swoich psotach? Wynocha, psychopato, bo każę Cię aresztować... - Krzyczał Minister.
- Po co ta agresja? Spokojnie! Nie chcę więcej... Psocić. Bo... Trochę głupio, psocić. - Powiedział Fred, chwytając swoją Walizkę i zmierzając ku wyjściu.
- Ostrzegam Cię, Fred! - Krzyknął Davy za wychodzącym Fredem, następnie usiadł w swoim fotelu, spojrzał na biurko, zauważył wyryty nożem napis: "Na wieczną pamiątkę - Fred", obok było serduszko.
Fred przeszedł przez korytarze Ministerstwa i wyszedł na zewnątrz.
*- Nie chcę więcej psocić...
*- No... Może nie tak nigdy!
— Dziękuję. — odpowiedziała Diana — W co chciałabyś się pobawić? Może wyjdziemy do ogrodu?
Azula spojrzała na Dianę.
- Chcę... Pobawić się z kotami! Poszukamy ich? - Spytała. Nagle, drzwi od komnaty Księżniczki otworzyły się. Wszedł do nich jeden ze Skrzatów pracujących w zamku.
- Ehhkrrhh... Księżniczko! Przyniosłem czyste ubrania i sukienki! Errrhrhhggrrrr, taak. Wkładam do szafy księżniczki! - Przedmioty lewitowały nad głową skrzata, ten otworzył szafę, zaczął wkładać je do środka.
Azula patrzyła na skrzata i chichotała.
====================
Cecilia siedziała obok Neclara.
- Neclarze? Miałam wysłać sowę do Hogwartu, aby też ich ostrzec, żeby zwiększyli trochę bezpieczeństwo. Skoro się tam wybierasz, poinformuj ich o tym! - Powiedziała Cecilia.
- Jedźmy już! Załatwiłam wszystkie sprawy! - Krzyknęła Cecilia, woźnica zaczął wracać do zamku.
Neclar z Cecillią byli w połowie drogi do zamku...
=====
Alduin przestał ziać ogniem, Ralof schował łańcuch i rzucił się na smoka wbijając mu miecz w nogę, smok ryknął i kopnął szkieleta, lecz ten w porę zarzucił łańcuch na szyi potwora. Łańcuch zataczał się na szyi Alduina dusząc go.
=====
Za plecami Edwarda pojawiła się Namira przystawiając mu katanę do gardła.
- Cześć kochany... - szepnęła mu do ucha, przejechała mu językiem po uchu
- Nie ruszać się bo dzieciak zginie! - przyłożyła mu ostrze bardziej do szyi, zrobiła mu lekki ślad
Tymczasem Powóz królewski dotarł już do zamku, wjechał przez bramę główną na dziedziniec.