26-October-2019, 19:47:42
*Moje poprzednie dwie wypowiedzi dotyczące Freda i jego interakcji z Malacathem skasowałem, tutaj wersja zedytowana*
Fred zauważył, co Malacath mu zrobił w lustrze, stojącym nieopodal.
- Ty Durniu!!! Parszywy Elfie! - Z Walizki Freda wyskoczyła jego Różdżka, Fred ją chwycił. Wycelował koniec Różdżki w samego siebie, następnie wypowiedział zaklęcie, które zmywało wszystkie zaklęcia rzucone na daną osobę(to zaklęcie, którym nafaszerowany jest wodospad w banku Gringotta, bardzo potężne.) Nic się nie stało. Fred wypowiedział drugie zaklęcie... Powoli zaczął odzyskiwać swój dawny wygląd. Odwrócił się w stronę stołu, huknął pięścią w stół, następnie wyciągnął z Walizki 3 fiolki. Otworzył wszystkie 3 eliksiry, następnie wypił każdy do dna... Po kilku minutach odzyskał swój dawny wygląd, zdołał także naprawić swoje wspaniałe ubrania. Wycelował Różdżkę w Malacatha i jego parszywą świtę, jednak po chwili schował Różdżkę do kieszeni w garniturze.
Fred miał już wizję w głowie, jak zabija tego parszywego Elfiego łajdaka, za to co mu zrobił, jednak zachował rozsądek, spokój i opanowanie, których nauczył się w zakładzie psychiatrycznym. Dostał jednak ataku śmiechu, po swojej makabrycznej wizji uśmiercenia Malacatha.
- Hahahahahahhaha! Hahahahahahahhaa! - Śmiał się Fred.
-* Zobaczysz, parszywy Elfi Łajdaku... Niedługo będziesz się dławił własną krwią... - powiedział w swoich MYŚLACH Fred.
- Przyjacielu! Hahaha! Nawet nie wiesz ile kosztują takie eliksiry... Wszyscy, którzy potrafili je wytwarzać już dawno... Pozdychali. - Powiedział Fred, następnie spoważniał. Fred odpowiedział na to, co powiedział Malacath o jego przyjaciołach:
- Jakich moich przyjaciół? Malacath? Sądzisz, że mam przyjaciół? Że na kimś mi zależy? Cenię sobie jedynie rodzinę Carrabothów, dlatego pomogę Cecilii zrozumieć, jak ma postępować! Działam sam, jednak w tej psocie muszę współpracować z wami. - Powiedział Fred.
- Ale powiedz mi, Malacath?! Jak śmiałeś rzucić na mnie jakiś swój parszywy elficki urok?! I przyodziać mnie w jakieś swoje parszywe elfickie szmaty? Wejdę na bal we własnej osobie, nie jako jakiś durny przebieraniec! Żadnej przemiany nie planowałem! - Krzyknął Fred, następnie wyciągnął Różdżkę z kieszeni.
- Muszę... Schować Różdżkę do walizki. - Powiedział Fred, wycelował Różdżką w Kutystę.
- Bąblogłowy! - Na łbie Kultysty pojawiła się bańka... Kultysta chciał rozwalić bańkę łapami, jednak po kilku sekundach padł martwy na ziemię z powodu uduszenia. Fred schował Różdżkę do walizki i usiadł na krześle.
- Malacath, Ty egzystujesz w zbyt płytkim brodziku intelektualnym, aby samemu coś planować, Hahaha!! - Powiedział Fred.
- Następnym razem uzgadniaj swoje durne pomysły ze mną, przyjacielu! - Powiedział Fred, następnie spojrzał na zwłoki Kultysty.
- HAHAHAAH! - Dostał ataku śmiechu, aż pociekły mu łzy z oczu... Wyciągnął chusteczkę z kieszeni i otarł łzy.
Fred wyciągnął swój nóż, zaczął go oglądać i nim kręcić.
- Wiesz, Malacath... Trzeba mieć świetny plan, żeby podołać takiemu wyzwaniu... My już taki mamy, jednak opowiem Ci jeszcze kilka szczegółów. - Powiedział Fred.
- Ja, muszę zakraść się do komnaty Cecilii, w której zapewne nie będzie straży... Oczywiście będą strażnicy przed komnatą, aczkolwiek z nimi sobie poradzę... Nasza wspaniała Cecilia na pewno przyjdzie po coś do swojej komnaty podczas balu... Jestem pewien! Na pewno przyjdzie sama, wtedy ją schwytam, a następnie cisnę czerwonym zaklęciem w niebo i Wy zaatakujecie, abym ja mógł spokojnie wyprowadzić Królową z zamku. Oczywiście dodatkowo zrobię jeszcze dwie rzeczy, których jednak, wspólniku Ci teraz nie zdradzę... Wszystko zobaczysz, Haha! - Powiedział Fred, spojrzał na Malacatha.
- No cóż, Haha. Dałem Ci nauczkę, zabijając twojego Kultystę, za twoje idiotyczne zachowanie... Jesteśmy kwita, wspólniku... Oczywiście, nie masz mi za złe? Malacath? W końcu to Ty zdewastowałeś mój wygląd! - Krzyknął Fred, wstał.
- Jest jeszcze kwestia twojej armii, Elfi przyjacielu... - Fred spojrzał na Kultystów.
- Masz wielu zwolenników, Malacath... Ale mało środków. Twoi ludzie przymierają głodem, umierają... Potrzebujesz środków na utrzymanie swoich legionów... Złotem również, przekonasz wielu, aby do nich wstąpili.
- Możemy jeszcze bardziej zacieśnić naszą współpracę! Jeśli chcesz, możemy podpisać kontrakt... Dostaniesz ode mnie bardzo dużo złota, abyś mógł spokojnie wyżywić swoich wyznawców.
Cecilia opuściła komnatę Vincenta, wraz z Edwardem szła szybkim krokiem przez korytarz... Usłyszeli krzyk Rosa, zatrzymali się.
Edward krzyknął:
- Jak śmiesz zwracać się w ten sposób do Królowej? Wołać ją po imieniu?! - Krzyknął Edward.
- Pani, Natychmiast każę ich stąd wyprowadzić... Straże! - Krzyknął Edward, strażnicy ruszyli w kierunku chłopaków.
- Zaczekaj, Edwardzie... - Cecilia zatrzymała Strażników gestem dłoni.
- Kim jesteście? - Podeszła do chłopaków.
Fred zauważył, co Malacath mu zrobił w lustrze, stojącym nieopodal.
- Ty Durniu!!! Parszywy Elfie! - Z Walizki Freda wyskoczyła jego Różdżka, Fred ją chwycił. Wycelował koniec Różdżki w samego siebie, następnie wypowiedział zaklęcie, które zmywało wszystkie zaklęcia rzucone na daną osobę(to zaklęcie, którym nafaszerowany jest wodospad w banku Gringotta, bardzo potężne.) Nic się nie stało. Fred wypowiedział drugie zaklęcie... Powoli zaczął odzyskiwać swój dawny wygląd. Odwrócił się w stronę stołu, huknął pięścią w stół, następnie wyciągnął z Walizki 3 fiolki. Otworzył wszystkie 3 eliksiry, następnie wypił każdy do dna... Po kilku minutach odzyskał swój dawny wygląd, zdołał także naprawić swoje wspaniałe ubrania. Wycelował Różdżkę w Malacatha i jego parszywą świtę, jednak po chwili schował Różdżkę do kieszeni w garniturze.
Fred miał już wizję w głowie, jak zabija tego parszywego Elfiego łajdaka, za to co mu zrobił, jednak zachował rozsądek, spokój i opanowanie, których nauczył się w zakładzie psychiatrycznym. Dostał jednak ataku śmiechu, po swojej makabrycznej wizji uśmiercenia Malacatha.
- Hahahahahahhaha! Hahahahahahahhaa! - Śmiał się Fred.
-* Zobaczysz, parszywy Elfi Łajdaku... Niedługo będziesz się dławił własną krwią... - powiedział w swoich MYŚLACH Fred.
- Przyjacielu! Hahaha! Nawet nie wiesz ile kosztują takie eliksiry... Wszyscy, którzy potrafili je wytwarzać już dawno... Pozdychali. - Powiedział Fred, następnie spoważniał. Fred odpowiedział na to, co powiedział Malacath o jego przyjaciołach:
- Jakich moich przyjaciół? Malacath? Sądzisz, że mam przyjaciół? Że na kimś mi zależy? Cenię sobie jedynie rodzinę Carrabothów, dlatego pomogę Cecilii zrozumieć, jak ma postępować! Działam sam, jednak w tej psocie muszę współpracować z wami. - Powiedział Fred.
- Ale powiedz mi, Malacath?! Jak śmiałeś rzucić na mnie jakiś swój parszywy elficki urok?! I przyodziać mnie w jakieś swoje parszywe elfickie szmaty? Wejdę na bal we własnej osobie, nie jako jakiś durny przebieraniec! Żadnej przemiany nie planowałem! - Krzyknął Fred, następnie wyciągnął Różdżkę z kieszeni.
- Muszę... Schować Różdżkę do walizki. - Powiedział Fred, wycelował Różdżką w Kutystę.
- Bąblogłowy! - Na łbie Kultysty pojawiła się bańka... Kultysta chciał rozwalić bańkę łapami, jednak po kilku sekundach padł martwy na ziemię z powodu uduszenia. Fred schował Różdżkę do walizki i usiadł na krześle.
- Malacath, Ty egzystujesz w zbyt płytkim brodziku intelektualnym, aby samemu coś planować, Hahaha!! - Powiedział Fred.
- Następnym razem uzgadniaj swoje durne pomysły ze mną, przyjacielu! - Powiedział Fred, następnie spojrzał na zwłoki Kultysty.
- HAHAHAAH! - Dostał ataku śmiechu, aż pociekły mu łzy z oczu... Wyciągnął chusteczkę z kieszeni i otarł łzy.
Fred wyciągnął swój nóż, zaczął go oglądać i nim kręcić.
- Wiesz, Malacath... Trzeba mieć świetny plan, żeby podołać takiemu wyzwaniu... My już taki mamy, jednak opowiem Ci jeszcze kilka szczegółów. - Powiedział Fred.
- Ja, muszę zakraść się do komnaty Cecilii, w której zapewne nie będzie straży... Oczywiście będą strażnicy przed komnatą, aczkolwiek z nimi sobie poradzę... Nasza wspaniała Cecilia na pewno przyjdzie po coś do swojej komnaty podczas balu... Jestem pewien! Na pewno przyjdzie sama, wtedy ją schwytam, a następnie cisnę czerwonym zaklęciem w niebo i Wy zaatakujecie, abym ja mógł spokojnie wyprowadzić Królową z zamku. Oczywiście dodatkowo zrobię jeszcze dwie rzeczy, których jednak, wspólniku Ci teraz nie zdradzę... Wszystko zobaczysz, Haha! - Powiedział Fred, spojrzał na Malacatha.
- No cóż, Haha. Dałem Ci nauczkę, zabijając twojego Kultystę, za twoje idiotyczne zachowanie... Jesteśmy kwita, wspólniku... Oczywiście, nie masz mi za złe? Malacath? W końcu to Ty zdewastowałeś mój wygląd! - Krzyknął Fred, wstał.
- Jest jeszcze kwestia twojej armii, Elfi przyjacielu... - Fred spojrzał na Kultystów.
- Masz wielu zwolenników, Malacath... Ale mało środków. Twoi ludzie przymierają głodem, umierają... Potrzebujesz środków na utrzymanie swoich legionów... Złotem również, przekonasz wielu, aby do nich wstąpili.
- Możemy jeszcze bardziej zacieśnić naszą współpracę! Jeśli chcesz, możemy podpisać kontrakt... Dostaniesz ode mnie bardzo dużo złota, abyś mógł spokojnie wyżywić swoich wyznawców.
Cecilia opuściła komnatę Vincenta, wraz z Edwardem szła szybkim krokiem przez korytarz... Usłyszeli krzyk Rosa, zatrzymali się.
Edward krzyknął:
- Jak śmiesz zwracać się w ten sposób do Królowej? Wołać ją po imieniu?! - Krzyknął Edward.
- Pani, Natychmiast każę ich stąd wyprowadzić... Straże! - Krzyknął Edward, strażnicy ruszyli w kierunku chłopaków.
- Zaczekaj, Edwardzie... - Cecilia zatrzymała Strażników gestem dłoni.
- Kim jesteście? - Podeszła do chłopaków.