Fred szybkim krokiem ruszył w kierunku Pariaha. Gdy już do niego podszedł, postawił swoją Walizkę na ziemi, Różdżkę zaś schował.
- Dałeś im uciec?! Z Księżniczką?! - Krzyknął.
Fred chwycił rękami Pariaha za kołnierz, szarpnął.
- Mówże, Czarodzieju! Czy ten nędzny Elf i jego sługi Cię pokonały?! - Krzyczał.
W tym czasie Lucjusz zdołał podnieść się... Otarł krew z twarzy... Obserwował, zaraz miał do nich podejść...
- Uspokój się! Azula jest bezpieczna w bezpiecznym miejscu. Dostał księgę za dziewczynę. Musze wysłać sowę do Cecilii i powiadomić ją o tym. - odparł Pariah i pozbył się rąk Freda z jego szyi.
W tym czasie...
- Azulo, już dobrze. Jestem Tempus, nie wiem czy mnie pamiętasz, ale jestem przyjacielem twojej mamy. Teraz już wszystko będzie dobrze.. - odparł
- Namira! - krzyknął Arcan
- Jak? Jak się uwolniłaś? - spytał rozglądając się na boki
Fred nie uwierzył Pariahowi.
- Skoro wcześniej już ogłuszyłeś mnie zaklęciem, to teraz zapewne kłamiesz... - Powiedział.
Fred rozejrzał się.
- Przy najbliższej okazji, Elfka Malacatha zginie. - Powiedział.
- Gdzie Księżniczka?! Chcę ją zobaczyć! - Powiedział.
Lucjusz ruszył w ich kierunku.
=============
Azula spojrzała na Tempusa.
- P... Pamiętam Cię. Dałeś mi prezent, bardzo ładny. - Powiedziała
- Malacath po mnie przyszedł - powiedziała Namira, krew leciała jej z kącika ust, miała ranę nad brwią.
- Pani. Lord kazał mi cię zabrać. Jesteś obita i ranna - rzekł Dagon.
- Fred... To on mi to zrobił... - powiedziała dziewczyna
=====
Neclar znalazł się w próżni. Wokół niego nie było nic, prócz pieca i stołu obok niego, na którym były różne narzędzia i przyrządy.
- Mam wykuć broń ze zwykłego pieca? - spytał Młody Bal
- To nie jest zwykły piec. Użyj swojej energii na nim, a zobaczysz co się stanie - odpowiedział Akatosh.
Neclar podszedł bliżej pieca. Był duży, kanciasty. Mężczyzna skierował ręce w stronę pieca. Z końcówek palców zaczynała wylatywać zielona energia, która trafiała do środka pieca.
- Aaaa!!! - krzyczał Neclar z bólu, część jego magii zaczynała uciekać z jego ciała
- Im więcej energii oddasz, tym potężniejszy będzie twój oręż - dodał Akatosh, Czarna Głębia pojawiła się kilka metrów za Neclarem.
Mężczyzna krzyczał z bólu, lecz nadal oddawał swoją energię piecu.
- Gdzie My jesteśmy? - Azula rozejrzała się. Nadal była przestraszona po ostatnich wydarzeniach.
- Czy zaprowadzisz mnie do mamusi? Nie chcę już więcej do niego... - Mówiła Azula, miała na myśli Malacatha.
==================================
- Widziałam... Azula tutaj była... Nic jej nie jest... Dzięki Bogu! - Krzyknęła Angelika.
- Była. Ale jej nie ma. - Odpowiedział Fred.
- Zniknęła gdzieś z twoim przyjacielem. - Powiedziała Angelika.
- Dlatego chcę ją zobaczyć. - Powiedział Fred, patrząc na Pariaha.
===================================
Tymczasem, na statku od samego rana panowały dobre humory. Marynarze śpiewali szanty, wykonując swoje obowiązki, Vincent kończył już malować swój obraz, Cecilia zaś siedziała przy stoliczku na pokładzie, trzymając parasolkę w rękach, która chroniła jej twarz i skórę od ciepłych promieni słońca, obserwowała Marynarzy i Vincent'a... Rozmyślała o Przeszłości Krainy, a także o przyszłości. Myślała o Azuli.
Kapitan Charles był na mostku... Przez chwilę sterował okrętem, a następnie oddał ster sternikowi. Spojrzał przez lornetkę, a następnie zszedł po schodkach i podszedł do Cecilii.
- Pani... Za kilka minut będziemy w Pont Vanis! - Oznajmił radośnie.
- Wspaniałe wieści, Kapitanie! - Cecilia spojrzała na niego. Usiadł obok niej.
- Cieszę się, że podróż minęła bez żadnych problemów, Kapitanie. - Powiedziała Cecilia.
- Ja również, Królowo... - Westchnął Charles.
- Cóż się stało, Kapitanie? - Spytała Cecilia.
- Ostatnio... Żegluga jest coraz bardziej niebezpieczna... Odkąd zaczęła się agresja Elfów i Wyznawców Lorda Malacatha, wody Krainy również stały się bardziej niebezpieczne. Oczywiście nie mówię o wodach, które znajdują się w pobliżu, a nawet w oddali Pont Vanis, ponieważ tych strzeże Barbarossa... Ale o tych bardzo, bardzo oddalonych. Coraz więcej słyszy się, że Statki giną na oceanie, nie wracają... Marynarze i Piraci sądzą zgodnie, że to sprawka Elfów. - Mówił.
- Życie Marynarza jest cudowne! Ta wolność... Żegluga, po bezkresnym oceanie... Nie chcemy, żeby to się skończyło. - Powiedział.
- Nie wątpię, Kapitanie. Widzę, że wszyscy są tutaj szczęśliwi. Pomimo tego, że takie żeglugi są trudne... I zapewne długie... I pewnie długo nie widzicie swoich wybranek serca? I bliskich? - Spytała Cecilia.
- Taak... To jest jedyny minus... Z drugiej zaś strony, gdy już zawijamy do portu... I spotykamy bliskich, radość jest ogromna... - Powiedział.
- Nie martwcie się. Cenię Żeglarzy, Marynarzy i Piratów. Nie pozwolę, by Malacath spustoszył oceany Krainy... Nigdy! Wasza wolność nie zostanie wam odebrana... Barbarossa na pewno też na to nie pozwoli! - Powiedziała Cecilia.
- Dziękujemy... Królowo. - Odpowiedział Charles.
- Jesteśmy w bezpiecznym miejscu, w miejscu do którego nikt zły nie ma dostępu - powiedział Tempus
- Twoja Mama popłynęła po takiego pana... Pomoże twojej mamie.. - odparł Tempus
- Fred? Co on tam robił? - spytał zdziwiony Arcan
- To juz niedługo? - spytał Meret Kapitana
W tym samym czasie..
- Azula jest w bezpiecznym miejscu z Tempusem, nie zabiorę Cię tam. Tam mają dostęp tylko 4 osoby. - powiedział Pariah i ruszył do wyjścia
- Królowo, sprawdzę co z okolicznymi mieszkańcami, mam nadzieję że nikt nie widział Malacatha.. - odparł czarodziej i wyszedł
- Nie wiem... Może Lord będzie coś wiedział - powiedziała Namira
- Pani. Musimy iść - niecierpliwił się Dagon.
Elfka spojrzała przez chwilę w oczy Arcana i pocałowała go w policzek i uśmiechnęła się. Zaraz po tym ruszyła z Dagonem do swojej komnaty.
=====
Ravcore tymczasem po kilkudniowym odpoczynku w twierdzy Malacatha zdecydował się wrócić do Hammersteel i przemyśleć kilka istotnych dla niego rzeczy.
Azula pomyślała chwilkę.
- Pan? Mamusia opowiedziała mi kiedyś o jej silnym Dziadziusiu i mówiła, że zawsze jej pomagał. - Powiedziała Azula
Milczała przez chwilę.
- Czy gdyby ten silny Dziadziuś Mamusi tu był, to pomógłby nam? Uratował i wypędził wszystkich złych i nie musielibyśmy się martwić i mogłabym być przy Mamusi i tatusiu cały czas? - Pytała Azula, przestała się już bać.
=================
- Jedynym bezpiecznym miejscem dla Księżniczki jest Ministerstwo! - Krzyknął Fred, za wychodzącym Pariahem.
Lucjusz podszedł do Freda.
- Fred... - Powiedział.
- Lucjuszu! - Fred odciągnął go trochę na bok, by Angelika nie słyszała ich rozmowy.
- Co tutaj miało miejsce? - Spytał.
- Szlag... Przybyłem tutaj. Bo pojawiło się kilka problemów... Jak wyszedłem z kominka, zastałem jakichś bydlaków i tego Czarodzieja... Targowali się o Księżniczkę. - Powiedział Lucjusz.
- Nie zdążyłem sprowadzić posiłków z Ministerstwa, które by ich pokonały... - Powiedział, trzymając się za bolący brzuch.
- Kto tu był?! - Spytał Fred.
- Dwójka bydlaków... To nie byli Kultyści... Ktoś inny... Zraniłem jednego, ale potem przybyło kolejnych dwóch... Rzucili się na Mnie we dwójkę... - Powiedział Lucjusz.
- Jak mogłeś pozwolić na to, żeby jakiś bydlak obijał Ci mordę? Jesteś Głównym Aurorem! - Krzyknął Fred.
Lucjusz syknął.
- Cholera... Prawie zabiłem tą Zdzirę Malacatha... Ale zdołała uciec. - Powiedział Fred.
- Osobiście cisnę w nią Avadą przy najbliższej okazji... - Rzekł Lucjusz.
- Dużo się wydarzyło. Pierwszy opowiedz, z czym przychodzisz. - Powiedział Fred.
- Jakiś bydlak szukał Cię... Biegał po Ministerstwie i wrzeszczał dziwne rzeczy... Ale zdołał uciec... Nie wiem, kto to był, ale rozpoznam go po gębie. - Powiedział Lucjusz. Fred słuchał.
- Sprawy w Ministerstwie mają się dobrze... Zliczyliśmy wszystko i sprawdziliśmy. Za chwilę opowiem Ci więcej, jednak teraz... - Mówił Lucjusz.
- Kultyści... Oddziały tego skurczybyka. Jest ich coraz więcej. - Powiedział Lucjusz.
- Taak... Ale nie wszyscy to Elfy... Czy pieniądze przygotowane na naszą nową inwestycję są gotowe? - Spytał Fred.
- Tak. Niedługo rozpoczniemy. Będziemy przekabacać pieniędzmi poszczególnych Kultystów na naszą stronę... Wielu się skusi, ponieważ pieniędzy będzie 2x więcej niż dostają od Malacatha... To nieco osłabi jego szeregi. - Powiedział.
- Doooskonale! Za chwilę pomówimy o finansach... Najpierw opowiedz, cóż jeszcze? - Spytał Fred.
- Do Ministerstwa przybyła sowa... Miała przy sobie listy... - Zaczął Lucjusz.
Pariah wyszedł na zewnątrz. Dochodziła północ. Wyczarował jedną z sów, umieścił w jej pysku napisany krótki list do Cecilii..
"Cecilio, twoja córka Azula jest bezpieczna, zrobiłem wszystko by ją uratować. Nie masz co się o nią martwić, Tempus opiekuje się nią w specjalnym miejscu, do którego żaden czarnoksiężnik nie ma dostępu.
Pariah"
Sowa odleciała w kierunku oceanu...
(Sowa powinna już dolecieć w wydarzeniach na statku, bo wszystko co się działo w zamku Angeliki zostało rozciągnięte w czasie. Była północ - kiedy została wysłana, u Cecilii jest ranek )
Pariah spojrzał na zamek Angeliki, udał się spowrotem do środka.
Arcan zdziwił się na wieść o Fredzie. Udał się do swojej komnaty, unikał Malacatha, ponieważ nie wiedział co go spotka gdy Lord dowie się o jego misji, która się nie powiodła. Wyjął z przemoczonego płaszcza czerwony kamień i zmieniacz czasu. Do tej pory ukrywał to przed każdym, nawet przed Namirą.
Czarodziej spojrzał przez okno na pełnię księżyca, było już po północy...
- Ciekawe, co teraz zrobiłby Saul.. - rozmyślał Arcan
- Carraboth, to znaczy twój pradziadek. Był potężnym użytkownikiem magii. Ale niestety, powędrował na tamten świat z uwagi na swoje racje. Nie był dobrą istotą Azulo. - odparł w tym czasie Tempus
Tymczasem ostatnia Sowa wysłana przez Cecilię doleciała już do Pariaha. Spuściła mu pod nogi list.
====================
- Listy z zaproszeniem na Spotkanie. Najważniejszych osobistości w Krainie. - Dokończył Lucjusz.
- Taak... Cecilia postanowiła takowe zorganizować. - Powiedział Fred.
- Wiedziałeś? - Spytał Lucjusz.
- Powiedziała mi, gdy tutaj przybyłem. Odbędzie się w Ministerstwie... - Powiedział Fred.
- Sowa dostarczyła również list dla Dyrektora Hogwartu i Ervesta... Co teraz? - Spytał Lucjusz.
- Będą musieli pojawić się na spotkaniu. - Powiedział Fred.
- Przecież doniosą na nas... Powiedzą o wszystkim. - Powiedział Lucjusz.
- Zadbamy o to, by milczeli. - Odpowiedział Fred.
- Przygotuj się na trudną dyskusję, Lucjuszu... Przy stole zasiądzie pewnie kilku durniów, którzy zaczną się awanturować. - Powiedział Fred.
- Kto? - Spytał Lucjusz.
- Barbarossa. Na przykład. - Odpowiedział Fred.
- Ten Pirat? Po co?! - Krzyknął Lucjusz.
- Spokojnie... Nikt nie zaszkodzi naszym racjom i planom. - Odpowiedział Fred.
- Po co chcesz zabrać Azulę do Ministerstwa? - Spytał Lucjusz.
- Muszę spędzić trochę czasu z córką Cecilii. - Uśmiechnął się Fred.
- Musi wiedzieć, że to dzięki nam znów jest wolna. - Dodał.
Lucjusz spojrzał na Freda.
- Jeśli chodzi o Pieniądze i złoto... Dobrze wiesz, że Malacath zaatakował Bank Gringotta, kilka dni po tym, jak zostałeś Ministrem... Zdążyliśmy pobrać stamtąd należyte dla Ministerstwa środki, jednak nie wszystkie... Cała reszta naszych przedsięwzięć, pracowników, Czarodziejów jest opłacana z... Twojej. Naszej kieszeni. - Mówił Lucjusz.
- Nasze firmy dobrze prosperują... Mamy bardzo dużo pieniędzy, które starczają dla pracowników Ministerstwa, Aurorów, Szumowin z Nokturnu, które potajemnie dla nas pracują, Istot I Czarodziejów, którzy przybywają do Ministerstwa po pieniądze, za likwidowanie elfów, zgodnie z naszym zarządzeniem. Ale... - Mówił Lucjusz.
============
- Już za chwilę ujrzymy Pont Vanis na horyzoncie! - Krzyknął Charles do Meret'a.
Nagle, usłyszeli trzepot skrzydeł... Przyleciała Sowa wysłana przez Pariaha. Spuściła list na stół, przy którym siedziała Cecilia.
- List... - Cecilia chwyciła, a następnie zaczęła czytać...
Po chwili odłożyła list.
- Cóż się stało?! - Spytał Kapitan.
- Azula... Jest... Bezpieczna. - Powiedziała, łzy szczęścia napłynęły jej do oczu, wstała z krzesła i oparła ręce o barierkę statku.
- Moja córka... - Mówiła, patrząc na ocean. Odetchnęła z ulgą i nabrała powietrza do płuc.
- Teraz pora zemścić się na Malacathcie! - Krzyknęła radośnie.