Ostatni żywy Auror z wielkim trudem uwolnił się z pnączy. Wziął różdżkę i wycelował w Malacatha. Nagle poczuł na gardle ostrze.
- Ciii... Mój miły... Ciii...
- Kim t... - poczuł że ostrze bardziej naciera na jego skórę
- Mówiłam "ciii"... - Namira dała mu zmysłowego całusa w policzek
- Yol! - z ust wyleciał płomień, który trafił w stopy Arcana sprawiając ból.
- Yol Toor! - znowu, lecz tym razem w nogi. Płomień był znacznie większy i bardziej zranił mężczyznę, jego nogi bardzo go piekły i przy każdej próbie wstania upadał na nowo.
- Wiesz... Ścięcie Carrabotha było potężnym czynem i dziękuję ci za to. Byłby dla mnie kłopotliwy.
- Każdy zapamięta cię jako legenda.
- Fuuus... Ro... DEATH! - czarna wiązka poszybowała w Arcana, lecz był na tyle daleko że mógł się deportować.
- Zapamiętają i tym razem - powiedział Arcan ledwie żywy, leżąc na Ziemi, po czym deportował się tysiące kilometrów stąd ostatkami sił.
Ros leżał na ziemi w wymiarze Saula, to bardzo bezpieczne miejsce, Arcan wybrał je nie bez przyczyny. Chłopak wstał i zaczął ocierać się z krwi i potu.
W tym samym czasie..
Tempus wiedział co wydarzy się w najbliższej przyszłości, deportował się do Arcana używając jego połączenia, które zawiązali 5 lat temu między różdżkami.
- Przyjacielu, nic ci nie jest? - spytał Tempus
- Nnnnie, tchórzu, czemu nam nie pomogłeś! - krzyczał Arcan leżąc cały we krwi
- Ja, ja nie mogłem..
- Taak, taak jasne. - mówił Arcan
- Choć *deportowali się* - tutaj się Tobą zajmą, to dobrzy ludzie. - powiedział Tempus
- Ja, umieram Arcanie - powiedział poważnie
- Jak to? - spoważniał również Arcan
Lord Malacath zaśmiał się na czyn Arcana, po czym podszedł do Aurora.
- Pokazałeś im, mój Lordzie - powiedziała Namira, nadal trzymając katanę na gardle Aurora.
- Pokazałem im zbyt wiele. Gdy nadejdzie czas, Daron powróci i razem z nim stanę do walki z Neclarem...
Lord specjalnie to powiedział przy czarodzieju, by ten w to uwierzył i rozpowiedział o tym w zamku. Auror faktycznie w to uwierzył...
- Drogi przyjacielu... - Malacath zwrócił się do Aurora
- Złóż Neclarowi serdeczne gratulacje z mojej strony! Odnalazł mnie! Odnalazł swojego starszego brata!
Lord przyłożył dłoń do brzucha faceta. Mężczyzna zaczął krzyczeć z bólu. Nagle, gdy Malacath skończył, podniósł jego ubranie do góry odsłaniając napis na jego skórze "Pilnuj swojej rodziny, bracie. Wyklęty M..."
- To co zawdzięczam kamieniowi również mnie zabija, za kilka tygodni resztki kamienia czasu znajdą się w moim sercu, a wtedy, umrę. - powiedział Tempus
- Nie nie nie, nie umrzesz! - krzyknął Arcan
- Widziałem już moją przyszłość, widziałem i twoją, która jest piękna. - powiedział Tempus patrząc w okno
Arcan leżał na łóżku w domku starszych ludzi, kolegów dziadka Tempusa.
- Kiedy nadejdzie ten moment, będę musiał udać się do mojego wymiaru, tam wybuchnę
- Dlaczego tam? - ze łzami w oczach spytał
- Gdybym zmarł tutaj, wybuch spowodowałby rozdarcie w czasie i istota taka jak Daron lub co gorsza Heith powróciłyby...
Ralof tymczasem stanął przed bramą do zamku, razem z kilkoma innymi strażnikami.
=====
- Moja głowa... - powiedział Edward Erlic
- Cholera! Bracie! - otrząsnął się i pobiegł do Alphonse, zaczął go szturchać.
- Ocknij się! - chłopiec leżał sztywno na ziemi i nie odpowiadał...
- Obudź się! - mówił ze łzami w oczach
- Nie śpij, błagam... - był załamany, miał szklane oczy
- Ty nie śpisz... Ty nie żyjesz! - krzyknął i przytulił się do piersi zmarłego brata
Ros rozpalil ognisko, zblizal sie wieczór, nie mial siły na deportacje
Edward uderzył pięścią w klatkę piersiową Alphonse.
- Pomszczę cię, bracie...
- Zabiję go! Zabiję! - krzyczał do ciała
Po chwili milczenia i spoglądania na martwego brata, odezwał się:
- Spoczywaj w pokoju... - odszedł powoli zostawiając ciało chłopca na środku polnej drogi...
Arcan lezal juz kilka godzin, nadal nie mial sil by wstać.
Tempus udał sie do miasta by ostrzec ludzi o zbliżającym się niebezpieczeństwie
Główny Auror, który przybył na wyspę z grupą wyszedł z ukrycia, oglądał pojedynek Malacatha z Arcanem i Aurorami, teraz widział jak Malacath torturuje ostatniego żywego.
- Brawo! Malacath! Właśnie przegrałeś! Zabiłeś Aurorów... Minister Magii zna już położenie twojej żałosnej wyspy. Nie masz szans Z Ministerstwem! - Ryknął w stronę Malacatha i Namiry, celował w nich Różdżką.
- Drętwota Hexa! - Cisnął w Namirę, ta padła.
- Wybiłeś potężnych Aurorów... Zapłacisz za to! - Celował w Malacatha.
Cecilia szła wraz z Azulą korytarzem w zamku.
- Moja droga... Chciałabym, żebyś kogoś poznała... Jest to mój przyjaciel, mieszka w naszym zamku, aczkolwiek nie może wychodzić ze swojej komnaty... Jest pamiątką po moim dziadku, o którym Ci opowiedziałam... - Mówiła Królowa.
- A kto to taki? Dlaczego nie może wychodzić ze swojej komnaty? Czy zrobił coś złego? - Azula zalała falą pytań Cecilię.
- Vincent... Tak się nazywa. Nie może wyjść z komnaty, gdyż jest... Chory, ale... Nie jest zły... Chodźmy, moja droga, poznasz go. - Powiedziała Cecilia, chwytając Azulę za rękę i zmierzając w kierunku komnaty Vincent'a
Po chwili dotarły pod drzwi od komnaty, stał tu strażnik.
Vincent tymczasem siedział oparty plecami o ścianę. Przeczytał w nocy okrutne dzieje, od których serce truchleje. O zgrozo, pogodzić się nie mógł z nowiną, że ukochaną swą żonę pochował żywą. Wizja była tak prawdziwa... Nie dawała mu spokoju, krzyczał, bił się po głowie... Próbował ją z siebie wyrzucić. Po chwili, drzwi od komnaty się otworzyły
- Otwórzcie drzwi, strażniku. - Wydała rozkaz Cecilia, strażnik otworzył drzwi. Cecilia wyciągnęła swoją Różdżkę, następnie wypowiedziała zaklęcie "Lumos". Chwyciła Azulę mocniej za rękę i ruszyły wgłąb komnaty.
- Vincent... Vincencie! Gdzie jesteś? - Krzyczała Cecilia
Vincent skrywał się w cieniu komnaty... Patrzył na światło, które wydobywało się z Różdżki Królowej. Zgarbiony Vincent zaczął zbliżać się do światła... Szurał po podłodze... Podszedł do Królowej.
Cecilia przybliżyła Różdżkę do twarzy Vincenta, ujrzały jego twarz
- Aaa! - Krzyknęła przerażona Azula, na widok twarzy Vincent'a z bliska.
- Mamusiu, zrób więcej światła! Boję się! - Krzyknęła.
- Vincent nie lubi światła... Vincencie, mogę bardziej rozświetlić komnatę? - Spytała Cecilia.
Vincent przyglądał się małej Azuli... Następnie warknął, a potem wykrztusił...
- T... Taakkhh...
Cecilia cisnęła Lumos Maxim'ą w sufit, kula światła zawisła w powietrzu pod sufitem, rozświetlając komnatę. Ujrzały całą sylwetkę Vincent'a, stał zgarbiony i chował głowę.
- Mamusiu... To jest Vincent? - Spytała Azula
- Tak, moja kochana... Poznaj Vincent'a. Vincent, to jest Azula, moja córka... Chciałam, abyście się poznali.
Vincent patrzył przerażony na małą Księżniczkę. Nic nie mówił.
Azula zauważyła leżące płótno na ziemi, podbiegła do niego.
- Oo! Vincent maluje! Co namalowałeś? - Azula spojrzała na bazgroły.
Vincent podbiegł do płótna i kopnął je, wgłąb komnaty.
- Bazgroły!!! Głupoty!!! - Krzyknął Vincent, następnie machnął rękami, prawie uderzając Azulę.
- Vincencie! Uważaj! Prawie ją uderzyłeś! - Krzyknęła Cecilia, podchodząc do Azuli.
Vincent złożył ręce i się bardziej zgarbił...
- Vincent... Przeprasza Cecilię... - Powiedział.
- Vincencie... Czujesz się lepiej? Czy dalej miewasz koszmary? - Spytała Cecilia.
- Vincent dalej w strachu... Coś cały czas wyje! Vincent ma do obrony... - Vincent wyjął z szaty nóż, machnął nim, drasnął przez przypadek Azulę w rączkę, krew natychmiast zaczęła się lać.
- Ałaa! Boli! - Krzyknęła Azula
- Vincencie!!! Co ty robisz?! - Cecilia krzyknęła i chwyciła Azulę, ruszyła ku wyjściu.
- Vincent przeprasza!!! Nie chciał! - Vincent dreptał za Królową z nożem w ręku.
- Nie wolno krzywdzić mojej rodziny! Zapamiętaj to, Vincencie! - Cecilia wyszła z komnaty, strażnik zamknął drzwi. Cecilia wyciągnęła Różdżkę i uleczyła ranę Azuli.
- Mamusiu... Dlaczego Vincent mnie zranił? - Spytała Azula
- To przez jego chorobę... On tego nie chciał... - Powiedziała Cecilia.
- Chyba się jednak pomyliłam... - Powiedziała w myślach Cecilia.
- Kto za co zapłaci to się jeszcze okaże...
- Yol... Volt mur! - nagle piorun uderzył w Aurora i uśmiercił go natychmiastowo
Namira puściła Aurora, ten odleciał od razu...
- Cholera! - krzyknęła
- Zostaw go... Bardzo dobrze, niech leci i rozpowie to wszystko co tu się stało - Lord i Namira kierowali się do twierdzy.