Gdy Raughn dotarł do Erresira dostrzegł, że Harh Krill już na niego czeka.
- Byłeś u niej prawda? - zapytał Krill opierając się o drzwi kajuty
Raughn kiwnął spokojnie i wolno głową
- I jak? - dopytywał Krill
- Nic.. wyjaśniliśmy sobie wszystko... Teraz... teraz czuje się już spełniony i spokojny.. bo rozwiązałem problem który dręczył mnie od lat..
- Rozumiem... - odparł Krill - Rozumiem więc, że wyruszamy..
- Tak... każ podnosić kotwice.. wracamy na Abregado.. - odparł spokojnym głosem Raughn
==============================================
Alyssia obudziła się dosyć wcześnie, jeszcze przed świtem. Cała noc myślała bowiem nad spotkaniem ze swoim ojcem. Wiedziała że dziś to nastąpi.. ale tymczasem postanowiła zająć się sobą. Ranek znów spędziła w barze wypijając kawę a następnie udała się poczytać ogłoszenia licząc na to, że znajdzie coś co ją zainteresuje.
Ravcore obudził się przysypany gruzem. O mały włos nie udusił by się sypiącym się z kawałków ścian tynkiem. Spróbował wstać, jednak bez skutku. Był unieruchomiony przez leżące na nim drzwi i kawałki gruzu. Po kilku próbach jednak się udało. Z użyciem większej siły zrzucił z siebie drzwi i gruz.
- Amanda... - powiedział powoli wstając
Zabójcę bolała głowa, brzuch i ręce. Po mimo tego chwiejnie wstał i utrzymał się na nogach.
- Amanda! - krzyknął, zaczął wychodzić przez dziurę w ścianie
Ravcore poszedł na lewo, w miejsce gdzie wcześniej przebywała kobieta. Dookoła paliły się już ściany, dym unosił się nad sufitem. Podszedł w stronę łóżeczka na którym leżała Alyssia, jednak dziewczynki już tam nie było. Niedaleko leżała martwa postać...
- Amanda... - powiedział bezradnie
Ravcore podszedł wolno kulejąc do ciała Amandy i upadł przed nią. Wziął jej rękę. Wiedział że jej już nie pomoże. Chwilę patrzył na jej martwą twarz, przestraszoną, po czym zamknął swoje oczy. Położył jej rękę na brzuchu, zaraz po tym dołączył drugą. Pochylił się nad nimi i pocałował delikatnie. Trzymał tak pocałunek kilka sekund, po czym otworzył oczy i spojrzał na Amandę. Przejechał delikatnie dłonią po jej czole, wzdłuż podbródka. Zamknął jej tym samym oczy.
Po dłuższej chwili usłyszał odgłosy zbliżających się postaci. Nie był w stanie walczyć, był cały obolały. Ravcore powoli wstał, jęcząc przy tym z bólu i bezsilności. Strop w przedniej części domu zaczął się walić. Zabójca musiał działać szybko...
Mężczyzna wziął na plecy martwą kobiete i podszedł z nią do rozbitego okna. Razem z nią wyszedł przez nie i zaczął odchodzić od płonącego domu. W pewnym momencie obrócił się w tył. Ujrzał płonące, zrujnowane miasto... W oddali były kupy martwych ciał... Na horyzoncie znikały jakieś statki...
Ravcore obrócił się ponownie i zaczął odchodzić. W stronę lasu...
Nagle Ravcore się zbudził. Ustał na dwóch łapkach, jego zielone oczy aż się zaświeciły.
- Znowu... Ten sen... - powiedział do siebie w myślach
Wozak ponownie się położył. Przez chwilę obserwował przez okna to co się dzieje na ulicy i znowu próbował zasnąć...
Gdy Nirtheal wyszedł od rozmowy z Ignathirem nie był w dobrym humorze. Nie podobało mu się ze jego zdanie niewiele znaczy. Jego złość zaczęła przeradzać się w zazdrość. Za wszelka cenę chciał udowodnić Raughnowi, że jest równie dobry jak Ignathir i potrafi dowodzić armią mimo swojej ostatniej porażki. Zamierzał udowodnić swoja wartość i że jego przypuszczenia są prawdziwe, ale by to uczynić musiał najpierw zaczekać aż Raughn powróci, ponieważ chciał z nim porozmawiać osobiście. Tymczasem więc korzystając z okazji jego nieobecności postanowił odnaleźć Cassandrę.
Był już ranek. Ravcore nie spał całą noc. Do pokoju przyszedł jego brat.
- Za godzinę idę do karczmy - powiedział, stał w progu.
Connor nie dostał odpowiedzi. Wozak wpatrzony był na ulicę Hammersteel. Myślał. Po chwili mężczyzna po prostu odszedł.
=====
Jyggalag został zatrzymany przez strażników.
- Stać! - powiedział jeden
- Kim jesteś i po co przychodzisz! - dodał
- Jestem przyjacielem Księcia Harkona. Byłem z nim umówiony na spotkanie - odrzekł Pyke.
Strażnicy popatrzyli na niego z dołu, bo mężczyzna w cylindrze był wysoki.
- Książę Harkon nic nam o tym nie mówił! - rzekł drugi
Jyggalag nie chciał robić zamieszania. Kątem oka widział że obserwuje go kilka strażników z murów.
- Więc rusz dupę i się go spytaj - powiedział Jyggalag.
Strażnik udanie został sprowokowany.
- Coś powiedział!? - krzyknął i wyciągnął miecz
Drugi strażnik położył mocno rękę na ramieniu swojego kompana.
- Uspokój się - powiedział w jego stronę.
- Chyba nie chcesz kolejnego ataku... - dodał szeptem
Mężczyzna w cylindrze to usłyszał. Zamierzał potem to wykorzystać...
- Więc jak? Dajecie czekać Księciu Harkonie? - rzekł spokojnie
- Książę Harkon zaraz zostanie poinformowany o pańskim przybyciu - odpowiedział mu strażnik, schował miecz.
Nirtheal idąc przez miasto napotykał przechodzące patrole żołnierzy, Część z nich była zaskoczona jego obecnością w Sollum. Nirtheal jednakże na to nie zważał. Rozglądał się dookoła. Wszędzie leżały gruzy zniszczonych budynków, które nieumarli zbierali do wiader i wynosili z miasta. Nie do końca wiedział dlaczego, ale przypuszczał że jest to celowe. W mieście pod jego nieobecność niewiele się zmieniło choć było nieco spokojniej niż ostatnio. Przedzierając się przez ulice miasta i mijając kolejne odziały nieumarłych i grupkę służących Raughnowi ludzi w końcu zauważył Cassandrę, która zbierała własnie wodę ze studni. Podszedł do niej wolno i bezszelestnie. Dziewczyna była zajęta, nie dostrzegła więc jego obecności.
- Jak woda? Zdatna do picia? - zapytał opierając się o belkę Nirtheal
Cassandra zaskoczona odwróciła się i dostrzegła obok siebie stojącego Nirtheala. Uśmiechnęła się tajemniczo i z powrotem wróciła do wykonywanej czynności.
- Mogła by być lepsza.. ale nie ma co narzekać..
- Słyszałem, że tęskniłaś.. - odparł podchodząc do niej
- Pff zwykłe kłamstwo.. - odparła prześmiewczo - Najzwyczajniej nie podobało mi się to, że nagle zniknąłeś.. bez słowa..
Nirtheal założył ręce i westchnął.
- Powiedzmy, że przeliczyłem swojej możliwości.. mimo prób... Walcząc przeciwko 10 wampirom wyższym nie jest prosto.. ale przynajmniej zabiłem jednego z nich..
- Po co z nimi walczyłeś? Mogłeś się wycofać...być może wtedy Krill i Ignathir nie mieli by do ciebie żalu..
- Nie chce mi się o nich gadać.. skupmy się lepiej na bardziej personalnych sprawach.. - rzekł śmiejąc się.
- Nie tak szybko..- odparła Cassandra - Chyba widzisz, że jestem zajęta..
Nirtheal podszedł jeszcze bliżej.
- Daj to.. będzie szybciej.. - rzekł zabierając z rąk Cassandry linę. W kilka sekund wyciągnął ze studni wiadro napełnione pitną woda.
- Myślisz, że nie dałabym rady sama tego wyciągnąć? - zapytała ironicznie patrząc na wiadro wody
- Nie.. po prosto zajęłoby Ci to zbyt dużo czasu... A tak w ogóle to po co ci tyle tej wody?
- A jak myślisz? Do czego może być mi potrzebna woda.. Do picia? do mycia?.. Nieee...Do nawodnienia gnoju.
Nirtheal skrzywił się lekko
- Chyba starczy już tego sarkazmu - rzekł spokojnym tonem Nirtheal chwytając ją za rękę
- Niech będzie.. Zgoda... - odparła cicho Cassandra
Harkon został poinformowany o przybyciu Jyggalaga. Kazał wpuścić go do zamku. Pyke spokojnie zaczął zmierzać w stronę wrót zamku.
Alyssia przebywając w mieście, udała się do sklepu po najpotrzebniejsze jej rzeczy. Zakupiła trochę wody pitnej oraz chleba. Zawsze była nauczona aby nie mieć wygórowanych potrzeb.. Widząc nie jedną przechodzącą po ulicy arystokratkę ubraną w dostojną suknię i wymalowaną twarz miała ochotę wymiotować, nie wiedziała dlaczego. Najzwyczajniej brzydził jej taki obraz kobiety "damy". Idąc ulicami widziała jak mężczyźni obracają się za takimi damami. Było to dla niej niepojęte, może dlatego że od urodzenia była kształtowana na zabójczynie i wojowniczkę i nigdy nie miała styczności z modą. Nie przejmowała się jednak tym. Usiadła w rogu bocznej uliczki, wyciągnęła szmatkę i zaczęła czyścić swój miecz. Było to jej ulubione zajęcie. W wolnej chwili zawsze lubiła to robić. Co jakiś czas zerkała na przechodzących chodnikiem ludzi.
================================================
Ignathir po wielu godzinach przesiadywania nad artefaktem zdołał odkryć treść starożytnego zaklęcia już w pełni. Chwycił swój kostur i wyszedł z pomieszczenia w którym przebywał. Wiedział, że Raughn jeszcze nie wrócił więc postanowił zająć się tą sprawą osobiście. Zwrócił się więc do swoich żołnierzy.
- Na jakiś czas muszę was opuścić.. Oczekujcie Raughna... Do czasu jego powrotu dowodzić wami będzie Nirtheal i Varran.
- Dokąd się udajesz panie? - zapytał żołnierz
Iganthir machnął kosturem otwierając portal
- Po bestie.. - odparł i zniknął wchodząc do wnętrza portalu.
Jyggalag dotarł do wrót zamku. Strażnicy otworzyli mu wrota, wpuszczając go do sali głównej. Kawałek dalej, na jej środku stał Harkon. Postacie podeszły do siebie równocześnie.
- Witaj przyjacielu - zaczął elf.
- Witaj - odrzekł Pyke, podali sobie dłonie.
- Mam nadzieję że strażnicy nie sprawiali problemów - dodał uśmiechając się.
- Żadnych - odpowiedział spokojnie.
Harkon zaczął oprowadzać Jyggalaga po zamku...
Ignathir teleportował się w pobliżu zniszczonego zamku Carrabotha. Był tu wcześniej z Raughnem jednakże w zupełnie innym celu niż teraz. Rozejrzał się w około. Po chwili przykucnął cały czas trzymając swój kostur. Spojrzał na ziemię.. jałową i martwą. Zebrał jej trochę do ręki.. a następnie pokruszył. Od razu uleciała w powietrze w postaci drobnego pyłu. Wstał pospiesznie i przez chwilę milczał. Zastanawiał się. Stał bez ruchu a jego mroczne szaty lekko powiewały na wietrze.
Harkon i jego niepoznany przyjaciel przemierzali właśnie korytarz poświęcony rodzinie Harkona.
- Balowie to potężna rodzina - powiedział Jyggalag.
- Mefius... - wskazał wzrokiem na obraz wielkiego Bala
- Król Oculus... - mówił dalej
- Lady Kara... - oglądali kolejne portrety
- Herbian...
- Molag...
- Malacath... - ustali przed pustym obrazem, bez portretu.
- Jako jedyny próbował sprzeciwić się Carrabothom. Był... Potężnym czarnoksiężnikiem - mówił.
- Dziadek Neclar nigdy mi o nim nie mówił za wiele... - rzekł Harkon
- Nie dziwie się mu. Prowadził z nim spór - odpowiedział.
- Spór? - spytał zaciekawiony
- Prawie roczna wojna. Objęła całe Magic World, a jej skutki można odczuć do dziś - odrzekł i poszli dalej.
- Powiedz mi więcej - dopytywał Harkon.
Jyggalag uśmiechnął sie pod maską. Wiedział, że Harkon zainteresował się wujkiem...
- Malacath zdołał podporządkować sobie całą krainę. Opierało mu się tylko Ministerstwo. Zdradzony przez swoich przyjaciół i rodzinę upadł w zamku Balów. To znaczy królewskim. Nie skończył tego co zaczął - powiedział.
- Malacath dysponował 9 tysięczną armią. Z pomocą elfów miał już ponad 16 tysięcy jednostek. Imponująca liczba... - mówił Jyggalag
- Moja siostra opowiadała mi że był zły... - rzekł Harkon
- Nie ma złych i dobrych. Każdy kieruje się czymś w życiu - odpowiedział Jyggalag.
- Świat zawsze dzielił się na owce i wilki. To ty musisz wybrać kim chcesz być. Pójść w ślady ojca nieudacznika, czy potężnego Malacatha? - sprowokował go Jyggalag
Harkon natychmiast wyciągnął różdżkę i wycelował w mężczyznę.
- Mój ojciec nie jest nieudacznikiem!
- A ty nie jesteś Carrabothem - mówił więcej Pyke.
- Gniew nie jest ich stroną - dodał.
Harkon przemyślał jego słowa. Po chwili schował różdżkę i niepewnie spojrzał na przyjaciela. Po chwili powiedział:
- Chodź... Poznam cię z Frankiem...
Harkon pomimo tego że został obrażony, poczuł się winny. Nie powinien wystawiać różdżki przeciw przyjacielowi. Przeciw niewinnej istocie. Nie wiedział że Jyggalag właśnie wypełniał kolejny etap swojego planu...