Jyggalag tymczasem pojawił się w swoim mieszkaniu w Hogsmeade.
- To twoje mieszkanie mam rozumieć... - rzekł Dagon siedząc na jego ramieniu
- Jak sam widzisz - odrzekł mężczyzna.
Pyke usiadł na fotelu. Ptak odleciał i usiadł na telewizorze, który był przed nim. Włączył go. Właśnie leciały wiadomości.
- Sollum zaatakowane. Tragiczna liczba ofiar! Kto stoi za tak haniebnym czynem? W Morgud znajduje się nasz reporter. Oddajemy głos do niego... - mówił redaktor studia
- Przydałby nam się taki sojusznik... - powiedział na głos Pyke
W tle leciał głos reportera z Morgud. Ptak z zainteresowaniem spojrzał się na mężczyznę.
- Coś planujesz?
- Owszem... Już mam cały plan w głowie - odpowiedział.
Armia Nirtheala rosła w siłę z minuty na minute. Nie liczyła ona bowiem w swoich szeregach jedynie Nieumarłych wojowników, ale również i zwykłych ludzi.. W głównej mierze były to osoby pochodzące z Morgud oraz Khanan. Przez obywateli i cywilów nazywani byli "Podłymi zdrajcami" ponieważ mordowali innych ludzi z uśmiechem na ustach i wyrządzali więcej szkód niż nawet sami nieumarli. Oczywiście wszystko to było na rękę Nirtheala.
Z dnia na dzień wojska nieumarłych migrowały wzdłuż i wszerz terenów przez nich zdobytych. Niektóre jednostki stacjonowały w pobliżu murów Morgudu. Nie wchodziły jednak do środka miasta ponieważ nie otrzymały takiego rozkazu. Ich celem było przytrzymywanie wszystkich ludzi w mieście, a tych co uciekali poza miejskie mury.. wyłapywali, więzili lub zabijali.
Sytuacja w samym Morgud nie była również ciekawa. Ludzie walczyli o pożywienie, bili się miedzy sobą, strajkowali pod urzędem miasta... istny chaos. Po zniknięciu Ghereta Von Avallana - Głównego nadzorce, burmistrza Sollum i przedstawiciela Abregado, wszystko się zaczęło sypać. Ludzie zapominali o trwającej okupacji i zwalali całą winę na władzę.. na Ghereta, na Cecilie.. Szerząca się bowiem bieda i rosnąca inflacja powoli niszczyła miasto od środka.
Nirtheal był z tego bardzo zadowolony. Atak na miasto póki co nie był w ogóle opłacalny i sensowny.
- Ci głupcy sami się pozabijają...wystarczy jedynie trochę poczekać. - mówił sam do siebie Nirtheal
Wiedział bowiem, że Raughn jest już w drodze, że jego flota niedługo przybije do portu..
======================================================
Tymczasem w tajemniczym lesie pogoda zaczęła dawać się we znaki. Z nieba padał gruby deszcz. Bardzo szybko dotychczasowa ścieżka zmieniła się w błoto. Alyssia była zmęczona ale nie poddawała się.. szła dalej.
Nagle usłyszała cichy jęk dziewczynki.
- Co się stało? - zapytała kładąc małą Marie obok pnia drzewa.
- Boli.. - powiedziała wskazując na poranioną rękę.
Alyssia popatrzyła się na rany dziecka i westchnęła.
- Dobrze... nie wiem czy to zadziała...ale spróbuje.. dawno tego nie robiłam..
- Co takiego ? - wystękała dziewczynka
Alyssia nic nie odpowiedziała. Przyłożyła rękę do rany i zamknęła oczy. Dziewczynka patrzyła na nią ze zdziwieniem
- Co ty... - nie dokończyła jednak, gdyż w tym momencie Alyssia schowała rękę. Gdy Maria popatrzyła na swoją rękę ponownie dostrzegła, że rana prawie zniknęła... zupełnie jakby się zagoiła
- Nie boli? No to świetnie... idziemy dalej..
Dziewczynka patrzyła na Alyssie ze zdumieniem i fascynacją.
- Jesteś czarodziejką! - krzyknęła radośnie
- Cicho!... Co za bzdury.. - odparła gniewnie - Zwykłe proste lecznicze zaklęcie.. nawet królika można tego nauczyć.
- Ja wiem swoje - odparła dziewczynka patrząc podejrzliwie
- Choć... nie mamy czasu.. nie zamierzam nocować w tym lesie - odparła poirytowana Alyssia chwytając dziewczynkę ponownie na ręce.
Napaść Scarecrowa na Azkaban trwała w najlepsze... Czarnoksiężnik idealnie wszystko zaplanował, jednak jeden z jego balonów właśnie spadał w dół, zaklęcie Strażników go rozwaliło, koszyk huknął w ziemię.
- Walić w nich! - Krzyknął Scarecrow. Bezgłowi Czarnoksiężnicy dobyli Różdżek i zaczęli ciskać Cruciatusami, Avada Kedavrami i Sectumsemprami w Strażników.
9 Balonów fruwało nad Azkabanem...
Nagle, dwóch Strażników zaczęło ciskać z murów zaklęcia w Balon Scarecrowa i w samego Lidera... Fester natychmiast dobył Różdżki i zaczął blokować zaklęcia frunące w stronę Scarecrowa.
Scarecrow sięgnął swoją Kosę, a następnie wycelował w Strażników... Dwójka uniosła się w powietrze, Czarnoksiężnik szepnął zaklęcie, a po sekundzie głowy wiszących w powietrzu strażników eksplodowały, ich cielska bezwładnie spadły w dół. Fester znów z wrażeniem spoglądał na Scarecrowa.
- Niżej, niżej! - Krzyknął Scarecrow. Bezgłowy Czarnoksiężnik sterujący ich balonem zaczął frunąć bardziej w dół...
Kapelusznik zza krat swojej celi spoglądał na masakrę... Strażnicy biegali, a po chwili padali bezwładnie na ziemię zatruci... Inni przyjmowali na siebie potężne salwy zaklęć rzucane przez Bezgłowych.
- Hahahahaha! - Szalony śmiał się i walił w kraty, szarpał i kopał. Nagle, na kraty wpadło zakrwawione truchło Strażnika... Szalony odskoczył do tyłu, chwilę później Bombarda huknęła w kraty i rozwaliła je, uderzenie było mocne i Szalony Kapelusznik się przewrócił. Jednak szybko wstał, podniósł swój kapelusz i założył na głowę, a także otrzepał marynarkę z brudów. Wyszedł z celi...
Szalony Kapelusznik rozejrzał się na wszystkie strony i spojrzał w górę, zauważył balony...
- Achh, mój przyjacielu! Wiedziałem, że mnie nie zawiedziesz! - Powiedział i ruszył w stronę Głównego pomieszczenia w Azkabanie.
Bezgłowi Czarnoksiężnicy cały czas walili zaklęciami w Strażników... Proch nadal rozprzestrzeniał się po terenie Azkabanu niesiony przez podmuchy wiatru. Jednak Strażnicy również nie próżnowali... Huknęli zaklęciami i obalili kolejne dwa balony Scarecrowa...
Tymczasem Dementorzy nie mogli pomóc Strażnikom w walce z Bezgłowymi... Postanowili przypilnować więźniów... Zaczęli atakować więźniów osadzonych w celach Pocałunkami.
Szalony Kapelusznik dotarł do głównego pomieszczenia, otworzył drzwi i wdarł się do środka... Natychmiast zauważyło go dwóch Strażników.
- Psie! Wracaj do celi! - Wycelowali do niego z różdżek.
Szalony podniósł ręce do góry... Nagle jednak, za plecami Szalonego Kapelusznika pojawił się jeden Bezgłowy Czarownik Scarecrowa, natychmiast huknął Kedavrą w Strażników, a ci padli martwi na ziemię.
Szalony spojrzał na Bezgłowego...
- Dzię...ki? - Powiedział ze zdziwieniem.
- Chyba gramy do jednej bramki, przyjacielu. Widzę, że mój przyjaciel nie próżnował. - Powiedział Szalony do Bezgłowego, chichocząc lekko. Bezgłowy mu nie odpowiedział...
Kapelusznik zaczął plądrować wszystkie szafki i skrytki znajdujące się w głównym pomieszczeniu... To tutaj Strażnicy trzymali Różdżki osadzonych. Szalony Kapelusznik musiał odzyskać swoją Różdżkę gdyż była przepotężna... Musiał ją odzyskać.
Szalony jeszcze przez kilka minut plądrował szafki, aż w końcu zauważył pancerną skrytkę.
- Hej, Ty! Huknij w to zaklęciem! - Krzyknął Szalony do Bezgłowego stojącego obok. Ten natychmiast huknął Bombardą w skrytkę... Gdy skrytka się otworzyła, Szalony wewnątrz ujrzał wspaniałą Różdżkę... Jego Różdżkę.
Szalony chwycił swoją Różdżkę, a następnie wybiegł z pomieszczenia... Zauważył balon Scarecrowa, pomachał mu.
- Rzucać drabinę! - Krzyknął Scarecrow. Bezgłowi wyrzucili z balonu drabinę przyczepioną na linach prosto pod nogi Szalonego... Ten natychmiast ją chwycił i wbiegł na skrawek muru... A następnie skoczył w przepaść. Po chwili jednak wszyscy znów go ujrzeli, gdyż trzymał się drabiny wisząc w powietrzu. Machał i pozdrawiał ledwo żywych, trzymających się za gardła Strażników. Śmiał się, a następnie zaczął wspinać się po drabinie w górę...
- Jeszcze raz! - Krzyknął Scarecrow.
Po chwili, salwa potężnych Bombard Maxim pofrunęła w mury Azkabanu... Mocno je zdemolowała, uszkadzając tym samym wiele cel... Kilku więźniów próbowało zwiać, jednak Dementorzy nie próżnowali... Próbowali ich zatrzymać... Spory kawałek murów Azkabanu się zawalił.
=========
Cecilia spojrzała Sabrinie w oczy.
- Sabrino Spellman. Jesteś legendą w swoim regionie... Poprosiłam Cię, abyś tutaj do mnie przybyła, ponieważ czuję ostatnio pewien niepokój... Nie chcę, aby w Krainie znowu doszło do tragicznych wydarzeń... Do krwawych wojen, brutalnych zabójstw i napaści... - Zaczęła Cecilia.
- Wiem, że jestem potężną Czarodziejką... W moich żyłach płynie najwspanialsza krew w całym świecie Czarodziejów. Jednak... Gdy przy mnie był Neclar, zawsze czułam się jeszcze bardziej bezpieczna, a teraz jego nie ma... Wiem, że muszę być cały czas czujna... Wiem, że właśnie teraz muszę bardzo uważać na siebie i chronić moją rodzinę. Gdy obejmowałam tron, byłam znacznie młodsza... Nieco roztrzepana, bez doświadczenia. Jednak teraz, po tylu latach przeróżnych doświadczeń jestem już potężną Królową i mam ogromne doświadczenie w każdej dziedzinie. I wiem, że niedługo mogą nadejść czasy, w których ktoś postanowi pozbawić mnie tronu... A na to nigdy nie pozwolę. - Powiedziała twardo Cecilia.
Nurbanu słuchała uważnie słów Babci, nie odzywała się.
- Sabrino... Chcę Cię mieć u swojego boku. Chcę, żebyś towarzyszyła mi i pomagała. - Powiedziała Cecilia i spojrzała Sabrinie w oczy. Czekała na odpowiedź.
- Cecilio... - Zaczęła Sabrina. Uśmiechnęła się.
- Kilka miesięcy temu bardzo dużo przeszłam w moim miasteczku, Greendale. Jednak załatwiłam tam wszystkie sprawy... Domyślałam się, że właśnie po to mnie tutaj sprowadzasz. Myślę, że towarzyszenie Tobie będzie dla mnie zaszczytem, Cecilio. - Odpowiedziała Sabrina.
Cecilia uśmiechnęła się.
- Wspaniale, Sabrino. Wiem, że znasz bardzo potężne sztuczki magiczne... I wiem, że będę mogła Tobie bezgranicznie ufać. - Powiedziała Cecilia.
- Cecilio... Jestem po twojej stronie. Zawsze Cię szanowałam i ceniłam. Nadal jesteś najpiękniejszą kobietą w tej Krainie, a także silną Królową. - Odpowiedziała Sabrina.
- Zgadzam się na to również z tego powodu, że wyznaję te same wartości co Ty, Królowo. Pragnę podniesienia rangi kobiet i dziewcząt w społeczeństwie. Pragnę dbać o dobro kobiet. Wielu Czarowników w moim bractwie to lekceważy... Albo lekceważyło. Bo już ich nie ma. - Powiedziała Sabrina, uśmiechając się.
- Tak... Każdy ma sposoby na pozbywanie się problemów. - Odpowiedziała Cecilia.
- Dobrze wiesz, że zawsze szanowałam Kult i Bractwo, do którego należysz. Pomimo, że używacie nieco innych Czarów i Magii od naszych, to coraz częściej te 2 odrębne Magiczne Dziedziny przeplatają się. W naszych szkołach są już zgłębiane wasze tajniki, a w waszych Akademiach również zgłębiana jest już nasza Magia. Cieszę się z tego powodu - Odpowiedziała Cecilia.
- Cudownie. - Powiedziała Cecilia, wstając.
- Rozgość się w swojej komnacie, Sabrino... Służba ją już dla Ciebie przygotowała. Później jeszcze porozmawiamy, teraz muszę zająć się pewnymi sprawami. - Dodała.
- Cecilio... Chciałabym zobaczyć twoje Smoki. - Powiedziała Sabrina.
- Taak... Ja też miałam je odwiedzić. Później do nich pójdziemy.
Nurbanu również wstała.
- No cóż, witaj w naszym domu, Sabrino. - Powiedziała do Czarownicy.
Sabrina uśmiechnęła się do Księżniczki.
- Babciu... Pójdę zająć się swoimi sprawami. Być może później dołączę do Was, gdy będziecie szły do Smoków. - Powiedziała, a następnie wyszła z komnaty.
Cecilia wyszła z komnaty... Podszedł do niej jeden Auror z trzech, którzy byli w Sollum.
- Królowo... Ja zostałem, aby móc opowiedzieć o Sollum rannemu. - Powiedział.
- Tak... Gheret i Sollum. Chodźmy, musimy zająć się tym jak najszybciej... - Powiedziała Cecilia.
Arcan zblokował zaklęcie Alastora. Wiązka magii łączyła bezpośrednio różdzki Arcana i Alastora.
- To ten chłopak! - dostrzegła Jonathana Trina
Arcan przewyższał magią Alastora, zaklęcie zmierzało w stronę czarodzieja. Alastor jednak odskoczył w boku i uchronił się od śmierci.
- Kim on jest!? - zdziwił się Alastor
- Drętwota! - krzyknął Jonathan
Dwójka kochanków odskoczyła w bok. Spojrzała na dwójkę czarodziei i deportowała się.
- Nic Ci nie jest? - spytał Arcan Teodora
- Nie nic. Kim jesteś? - odparł Teodor
- Jam jest Arcan Serkis. Od wczoraj mogę znów używać swojego prawdziwego imienia.. - odparł
- Arcan Serkis? Arcan. Całe ministerstwo, cała kraina mówi że nie żyjesz! To nie może być prawda! - odparł chłopak
- Nie zginąłem w wybuchu Azkabanu. Ja żyję. Nie obawiaj się mnie. - powiedział Arcan
Jonathan podał rękę Teodorowi.
Luthor znów medytował.
- Ty głupcze! Jak mogłeś do tego dopuścić! - mówił nieznajomy głos
- Panie mój. Nie miało tam być tak wielu czarodziei. - odparł Luthor
- Zaczekamy z atakiem na Carrabothów. Ten parszywy ród wyginie z sekundą gdy zejdę na ziemię. Potrzebny mi jest chłopak. Znajdźcie go. I zbudujcie w końcu ten zamek! - powiedział złowrogo
- Nasz inwestor dostał już wytyczne. Jutro otrzymamy potrzebne złoto. - odparł
- Dobrze. Ah dobrze.. Znajdź chłopaka i go zabij. Inaczej nigdy się stąd nie uwolnię.. Aaah - odparł
Luthor zbudził się. Ujrzał Trinę i Alastora. Spojrzał na nich ze zdziwieniem.
- Jakieś kłopoty?!
- Panie mój. Prawie mieliśmy Jonathana. Ale tam był.. - odparł Alastor
- Kto? Kto był?
- Jakiś czarodziej. Starszy. Bardzo potężny - odparła Trina
- Czarodziej? Potężny? Tylko nasz pan jest najpotężniejszy! - odparł Luthor
- Tak. Ale to niepokojące nieprawdaż mój panie? - spytał Alastor
- Tak. Zaiste. Nie może to być ten parszywy Tempus, bo nie żyje od 39 lat. Meret siedzi nadal w ministerstwie. Nie mam pojęcia kim mógł być ten cały czarodziej.. - powiedział Luthor
Meret otrzymał sowę z Azkabanu. Ruszył z miejsca i powędrował do głównych Aurorów i ministrów.
- Panowie. Wysyłamy wszystkich ludzi do Azkabanu! - krzyknął
- Wszystkich!? - zdziwił się jeden z Aurorów
- Większość. Albo nie. Połowę - odparł
- To w końcu ile na boga!? - powiedział dosadnie Rufus
- Wyślijscie dwa oddziały obronne. Azkaban został zaatakowany. Wyślijcie jeszcze wsparcie jednego oddziału do Hogwartu i do siedziby Banku Gringotta. Chcę to zabezpieczyć jak najszybciej. - odparł Meret
Tymczasem Cecilia wraz z Aurorem wróciła do Ghereta i Starego Czarodzieja. Weszli do komnaty w której się znajdowali.
Auror opowiedział wszystko, co zobaczył Gheretowi Staremu Czarodziejowi... Ocenili wspólnie straty i możliwą ilość Nieumarłych w Sollum.
- Co sądzisz, Gherecie? - Spytała Cecilia.
====
Regis spojrzał na pozostałych
- Atak na Azkaban?! Natychmiast tam idziemy. Kto byłby zdolny przejść przez Dementorów?! - Krzyczał zdziwiony.
- Zaraz potem powiadomię Cecilię, musi o tym wiedzieć. - Dodał.
- Merecie, może będziemy potrzebowali jakichś Istot Magicznych? Mogę zawiadomić Trolle lub Gargulce czy też inne stworzenia. Jakiej skali był to atak?! - Spytał pospiesznie.
Isabella szła korytarzem Ministerstwa i podsłuchała rozmowę Ministrów i Aurorów
- Atak na Azkaban? Ale jak to... - Powiedziała szeptem. Za chwilę miała już wrócić do Zamku Królewskiego.
==========
Tymczasem pozostałe 7 Balonów oddaliło się już znacznie od Azkabanu... Szalony Kapelusznik wdrapał się po drabince i wszedł już do kosza, w którym znajdował się Scarecrow i Fester.
- Scarecrow! - Krzyknął uradowany Kapelusznik.
- Kapeluszniku! - Scarecrow również ucieszył się na jego widok. Fester po raz pierwszy zauważył, jak Czarnoksiężnik się uśmiecha.
Czarnoksiężnicy podali sobie ręce, a następnie poklepali się po plecach. Kapelusznik natychmiast otrzepał swoją marynarkę, gdyż po dotknięciu Scarecrowa natychmiast się wybrudziła.
- Wspaniała akcja, przyjacielu. - Pogratulował Szalony.
- Poznaj Festera, pracuje dla mnie. - Rzekł Scarecrow.
Kapelusznik podał rękę zabójcy, przywitał się z nim.
- Kapeluszniku... Moje i nasze plany właśnie stały się faktem... Już niedługo tą Krainę czekają diametralne zmiany... W końcu spełnią się nasze marzenia, dokonamy naszych rzeczy. - Mówił Scarecrow, spoglądając w dal.
Kapelusznik spojrzał na pozostałe Balony, w których znajdowali się emanujący Czarnym Dymem Bezgłowi Czarnoksiężnicy.
- Widzę, że nie próżnowałeś mój zacny przyjacielu. - Powiedział, chichrając się.
- Ależ przyjacielu, lądujmy już... Potrzebuję herbaty. - Dodał, nieco się denerwując.
- Spokojnie, mój wybitny przyjacielu. Za chwilę wylądujemy... W Mrocznych Ruinach zamku Mistycznego Wielkiego Lorda Carrabotha... - Powiedział Scarecrow, opierając ręce o krawędź kosza i spoglądając w dal...
Harkon tymczasem chciał zabić czas. Zamek go nudził. Szukał przygody. Wziął siekierę do pochwy przy pasie i teleportował się do Hogsmeade. Dużo słyszał o tym mieście od Neclara. Mówił mu że właśnie tam mieszkał jego przyjaciel, teraz obecny minister magii - Meret.
=====
Jyggalag tymczasem wyszedł z mieszkania.
- Jest gorzej niż myślałem.. - odparł załamany Gheret - Khanan i Rhut też już zdobyli? Cholera jasna..
Stary Czarodziej spojrzał na Ghereta.
- Obawiam się, że nawet z wojskiem nie uda nam się ich wyprzeć z wyspy.. - powiedział Stary Czarodziej - Mało wiemy o naszym przeciwniku... Nithreal jest jedynie pionkiem w tej całej grze.. Nawet gdy go pokonamy, pojawi się inny.. Obawiam się, że odbicie Abregado z ich rąk jest niemożliwe.. zginęło by zbyt wielu niewinnych.. nie możemy ryzykować kolejnych ofiar..
- Co więc proponujesz ? - zapytał Gheret
- Przede wszystkim musimy ewakuować ludzi z Morgud... póki jeszcze mamy szanse.. gdy wojska Nirtheala wkroczą do miasta będzie już za późno..
- Mamy im tak po prostu oddać Abregado? Chyba nie mówisz poważnie..
- Przeprowadzimy negocjacje.. musimy poznać ich prawdziwy cel.. być może uda się wynegocjować by ludzie powrócili z powrotem na swoje tereny..
- Wątpię w to... Nie zgodzą się na to.. oni nie są politykami tylko barbarzyńcami..
Stary Czarodziej zamilkł, spojrzał na Cecilie.
Jyggalag szedł właśnie przez ulice miasta. Musiał kupić coś do jedzenia. Szybko jednak zapomniał o głodzie gdy zobaczył elfa... Od razu wiedział że to Harkon. Zdziwiła go jego obecność tutaj. Postanowił to wykorzystać...
- Szuka pan czegoś? - spytał sprzedawca
- Nie... Rozglądam się - odpowiedział Harkon i odszedł od stanowiska handlowego.
Przeszedł kilka kolejnych kroków, patrzył na restaurację. Nagle usłyszał za jego plecami głos.
- Pan Harkon? Miło pana w końcu poznać.
- Co? Kim ty jesteś? - odpowiedział, zamierzał wyciągnąć różdżkę
- Jyggalag Pyke - spojrzał mu prosto w oczy.
- Schowaj różdżkę. Nie czuję się komfortowo - dodał.
Harkon posłuchał się go. Od razu wydał mu się przyjaźnie nastawiony.
- Usiądźmy - zaproponował i usiedli przy jednym ze stoliku na tarasie.
- Wielki Bal. Następca tronu. Jest mi niezmiernie miło - rzekł Jyggalag.
- Matka mówi mi często że mam posługiwać się nazwiskiem Carrabothów, ale tak. Jestem Balem - odpowiedział.
- Wiesz... Znałem jednego Bala. Potężny w mocy. Genialny taktyk... - mówił mężczyzna
- Mówisz o moim zmarłym dziadku, tak? - spytał niepewnie chłopak
- Tak... Wielki Bal który zakończył wojnę z elfami - skłamał Jyggalag.
- Czemu do mnie przyszedłeś? - spytał Harkon
- Czy zawsze znajomość ma jakiś cel? - odpowiedział retorycznie - Chcę cię tylko poznać.
- Nie rozumiem... - rzekł zmieszany słowami Jyggalaga
Nagle z kieszeni wyjął małą karteczkę z numerem telefonu. Położył ją obok Młodego Bala.
- Zadzwoń jak zrozumiesz.
- Już idziesz? - spytał chłopak
- Wybacz. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia, myślę że rozumiesz - odpowiedział spokojnie mężczyzna i wstał.
- Tak... Rozumiem.
Jyggalag nic mu nie powiedział. Wyszedł z lokalu z uśmiechem na ustach. Jego plan zmienił się diametralnie. Wciąż się zmieniał...
Minęła prawie doba odkąd Alyssia rozpoczęła poszukiwania małej Marii. Bez problemu można rzecz, że okazały się one sukcesem. Po wielu godzinach w końcu udało się im wspólnie wyjść z tajemniczego lasu. W oddali była już widoczna drewniana chatka która należała do rodziny dziewczynki. Alyssia była zadowolona że udało jej się wykonać zadanie jeszcze przed czasem.
- No to wygląda na to, że jesteśmy na miejscu.. Twój dom jest tam..
- To znaczy, że odchodzisz? - zapytała smutnym tonem
- Tak, moim zadaniem było Cię odnaleźć i sprawdzić do domu.. to wszystko.. - odparła
Dziewczynka zamilkła, szczerze zdołała polubić Alyssie, było jej smutno słysząc, że odchodzi
- No już nie smuć się... jak będziesz grzeczna to może jeszcze kiedyś Cie odwiedzę.. - dodała Alyssia z uśmiechem
Dziewczynka słysząc te słowa uśmiechnęła się lekko.
Alyssia poczuła w tym momencie coś dziwnego. Bardzo dziwne uczucie.. nie czuła go nigdy wcześniej.. Od zawsze była kształtowana na bezwzględną i bezuczuciowa wojowniczkę która powinna wykonywać rozkazy swojego pana... Raughna.. była wyprana z uczuć takich jak miłość czy radość, nie mogła ich okazywać przez ponad 25 lat.. Teraz jednak gdy wyrosła, została opuszczona i zupełnie samotna.. te uczucia zaczęły się od nowa w niej odradzać... i czuła się z tym naprawdę dobrze.. Ta mała dziewczynka.. ona jej w tym pomogła.. była jej za to wdzięczna.
Gdy dotarły do drzwi chaty Alyssia zapukała. Stara kobieta od razu otworzyła drzwi. Była zaskoczona widząc Alyssie.
- Ty tutaj? Tak szybko?
- Nie sama... - odparła pokazując jej dziewczynkę.
Kobieta zaniemówiła. Zaczęła płakać ze szczęścia. Dziewczynka podbiegła do niej i przytuliła. Stary mężczyzna zerwał się z fotela słysząc hałasy.
- Co tu się dzieje do cho... - nie dokończył. Nie mógł uwierzyć własnym oczom.. dostrzegł swoją wnuczkę.. żywą..
Rodzina była znów szczęśliwa. Alyssia oparła się o próg drzwi i patrzyła jak wszyscy cieszą się i płaczą z radości.
- Dziękujemy.. pięknie dziękujemy...Nie możemy w to uwierzyć.. Jesteś złotą kobietą.. posłanką od bogów..! - krzyczała kobieta ze szczęścia - Proszę.. przyjmij to.. oto twoja nagroda... zgodnie z obiecaną umową..
Alyssia spojrzała na woreczek pełen monet. Już miała go wziąć, gdy dostrzegła jak mała Maria skacze ze szczęścia obok swojego dziadka.
Chwyciła worek i otworzyła go.
- Co robisz? - zapytała ze zdziwieniem kobieta
- Wezmę tylko trochę.. - odparła i wyciągnęła z worka garść monet - Resztę zachowajcie dla siebie.. Dbajcie o to dziecko.. niech będzie szczęśliwe..
- Dziękujemy..
- I nie zostawiajcie jej samej... szczególnie w tym lesie.. - dodała
Kobieta kiwnęła głową i pożegnała ją z czułością. Alyssia odeszła z lekkim uśmiechem na ustach trzymając w ręce garść monet. Czuła, że zrobiła coś dobrego.. pierwszy raz od bardzo dawna...
Arcan Teodor i Jonathan po upewnieniu się że nikt ich nie śledzi udali sie do obozowiska Arcana.
Agreggor dopatrzyl sie pewnych nieprawidłowości w plikach i przelewach jego firmy...