Amon wraz ze swoimi ludzmi oddalili sie od miejsca zdarzenia. Byli już w podziemiach w drodze do swojej bazy. Maraal nadal nie ukrywał swojej wscieklosci
- Dlaczego nic nie zrobiles? Dlaczego go nie zniszczyles.. miales okazje.. - mowil Maraal pełen goryczy.
Amon nie odpowiedział.
Maraal chwycił Amona za ramię. Amon spojrzał na niego gniewnym wzorkiem nagle przyciskając go do kamiennej sciany.
- Nie zamierzam ryzykowac kolejnych strat w ludziach.. - powiedział Amon cały czas trzymajac Maraala - Rozumiem twoj gniew.. ale teraz nie czas na rozterki..
W tej chwili puścił go i schował ręce za plecy robiac kilka kroków do przodu.
- Harkon nie potrafi kontrolowac swoich emocji które staną się powodem jego ostatecznej porazki.. Ludzie nie zapomną tego co widzieli.. Harkon jedynie pomógł nam w naszym planie.. on sam jednak nie zdaje sobie z tego sprawy..
Maraal przez ten czas zdołał sie już uspokoić i patrzył na Amona.
- Nie obawiaj sie... Smierc naszych pobratymców nie bedzie zapomniana.. Kazdy z nas walczy o lepsze jutro.. kazdy z nas wie na co sie pisze... Juz niedlugo pomścimy smierc naszych bliskich.. - powiedział Amon - A Harkon poniesie sromotną karę... najwyzszy czas pokazać mu gdzie jest jego miejsce..
Amon zacinął pieści. Maraal czuł ze w Amonie tli sie gniew..
Dagon zamknął właśnie w lochach aresztowanego kultyste. Strażnicy przeszukali go i zabrali jego rzeczy. Następnie trafią one do specjalnej niszczarki. Dagon osobiście czuwał nad więźniem do czasu gdy zjawi się Malacath...
=====
Tymczasem w zamku Balów...
- Malacath... Racon City jest w rozsypce. Burmistrz obawia się że miasta nie da się już odratować - rozpoczął Hrabia.
Harkon wraz z wampirem stali naprzeciwko tronu, na którym siedział Lord...
- Ale to nie jest najgorsza wiadomość... Harkon zlekceważył rozkaz - dodał.
- O czym on mówi? - spytał zaciekawiony Lord w stronę Harkona
- Zabiłem... Kultystów... - odpowiedział, co słowo biorąc oddech
- I wszcząłeś bunt. Amon właśnie na to liczył... Gdyby nie ty, zostałby aresztowany przeze mnie - wtrącił się Hrabia.
W sali zapanowała cisza. Po chwili elf wstał z tronu i zaczął powoli z niego schodzić. Ustal bardzo blisko twarzy Harkona i spojrzał mu w oczy. Harkon jednak omijał jego wzrok. Malacath to była jedyna osoba przed którą czuł respekt.
- Wiesz co to znaczy, prawda? Harkonie? - rzekł nagle
- Wybacz... Lordzie... - odrzekł Harkon
Znów zapanowała krótka cisza w której to Lord patrzył się w jego uciekający wzrok. W końcu odwrócił się do niego plecami i zrobił kilka kroków.
- Hrabio... Wracaj do swoich spraw - powiedział niskim głosem Lord.
Baldur nic nie mówiąc spojrzał się tylko po Harkonie po czym się teleportował.
- Lordzie... - odezwał się, jednak przerwał mu jego wuj
- Zbyt długo pozostawałem wyrozumiały dla ciebie - powiedział nagle.
- Prosiłem cię tylko o jedną rzecz... Teraz na głowie mamy Amona i wściekłe miasto - mówił, dalej stojąc tyłem.
- Być może teraz się nauczysz... - dodał i powoli odwrócił się do niego
Nagle z rąk Lorda wystrzeliły błyskawice. Uderzyły wprost w tors Harkona. Młody Bal od razu kucnął na jedno kolano i zaczął krzyczeć. Prąd działał na jego respirator najbardziej, toteż zadawał mu najwięcej bólu...
Po chwili Malacath przestał i podszedł do niego nieco bliżej.
- Tyle cię uczyłem... A ty dajesz mu się sprowokować... - mówił
Harkon nie na długo nacieszył się wytchnieniem. Znów poczuł jak błyskawice przeszywają jego całe ciało. Lord chciał pokazać elfowi gdzie jest jego miejsce...
Tortury trwały już kilkanaście sekund. Młody Bal przeraźliwie krzyczał. Słyszał go cały zamek.
- Potęga nie świadczy tylko o sile... - powiedział przestając widząc w jakim stanie jest już Harkon
Respirator chłopaka działał bardzo słabo. Był na skraju wyłączenia się.
- Szykuj się na jutrzejszą wyprawę. Obyś mnie nie zawiódł... - dodał Malacath patrząc na wstającego i jęczącego z bólu Harkona
- Wybacz... - odpowiedział Bal i wstał na nogi. - Lordzie... - dodał po chwili i zaczął iść w stronę swojej komnaty
Lord nic nie odpowiedział. Odprowadził Harkona wzrokiem aż zniknął w korytarzu, po czym się teleportował.
Od incydentu na rynku minęło parę godzin. Amon tymczasem zakonczył dyplomatyczne spotkanie z pewnym tajemniczym gościem który zgodził się z nim współpracować. Zbliżał sie wieczór .. Amon zamierzał przejść do kolejnej fazy swojego planu.. Zastraszenie..
Przed zachodem słońca strażnicy przebywający w Ministerstwie dostrzegli na niebie dwa sterowce.. Przeleciały one nad miastem budząc duże zainteresowanie. Pomalowane były one na kolory świadczące o tym ze należą one do Amona.
Podobna sytuacja pojawiła się w Markard.. również dwa sterowce.. które tajemniczo pojawiły sie i znikneły.
Jak sie okazalo sterowce nie znikneły na długo. Niebawem zawrocily. Aurorzy zauważyli co sie dzieje. Ze sterowców zostały wystrzelone potezne metalowe harpuny ktore wbiły sie w budynek ratusza w Ministerstwie. Po linach z pokładu sterowca zaczeli zjeżdzac na dol kultysci Amona. Ich liczba byla imponująca. Taka sama sytuacja miałą miejsce w Markard. Straze rozpoczeli natychmiastowy atak. Kultysci jednak byli na to przygotowani. Mimo iz nie uzywali magii to wiedzieli jak sie przed nią bronić. Ich niezwykla szybkosci i zwinnosc praktycznie uniemożliwiala trafienie ich z zaklec.
- Cholera potrzebne wsparcie! - krzyknął jeden z aurorów.
Kultysci zaczeli podbiegac do kazdego ze straznikow i w tajemniczy sposob ich paralizowac dotykiem zupelnie tak samo jak zrobil to Amon podczas walki ze straznikami w Racon City. Straznicy padali jak muchy. Kultysci zaczeli związywać kazdego z aurorów i brać ich jako zakladnikow.
Dwóch atakow rownoczesnie nikt sie nie spodziewal. Jednakze byl to dopiero poczatek..
Tymczasem Fester cały czas pozostawał w ogromnym szoku... Próbował się otrząsnąć i ocucić, jednak na nic próby... Gnał przed siebie w pędzie przez centrum, często przepychał ludzi na drodze...
Próbował to wszystko poukładać w głowie, jednak myśli było za dużo... Wszystko się plątało... Nagle w głowie pojawiło mu się tylko jedno miejsce - najlepsza Herbaciarnia w Magic World... I tam też się udał.
Po chwili dotarł na miejsce, wszedł do środka zacnie wyglądającej herbaciarni... W środku panowało bogactwo, dostatek i dobry gust, Herbaciarnia była cudownie urządzona.
Fester podszedł do lady.
- Czy zastałem Właściciela? - Spytał Fester.
Kelner spojrzał najpierw na popijających herbatę gości, następnie zerknął dziwacznie na Festera.
- Kto i po co pyta? - Spytał Kelner, pod ladą zaciskał już dłoń na Różdżce...
- Fester... - Rzekł Fester.
- Jaki, kur*a Fester? - Spytał Kelner.
Fester huknął pięścią w ladę, w tym momencie Kelner wyciągnął spod lady różdżkę i wycelował w faceta.
- Kur*a! - Krzyknął Fester i uniósł ręce.
W tym momencie pewne drzwi się otworzyły, a w nich ukazał się Szalony Kapelusznik... Spojrzał na dwójkę.
- Szefie... On... - Zaczął Kelner, Szalony spojrzał na niego paskudnie.
- Co ty wyprawiasz?! Odrzuć Różdżkę! - Krzyknął Szalony, Kelner natychmiast to uczynił.
Kapelusznik podszedł do Festera.
- Nic ci nie jest? Jesteś jeszcze bledszy niż zwykle. - Powiedział, uśmiechając się psychodelicznie.
- Musimy pogadać... - Powiedział Fester.
Szalony kiwnął głową, następnie przeszli do biura Szalonego.
Faceci usiedli naprzeciwko siebie, Kelner podał im dwie Herbaty.
- Wypij, przyjacielu... Ta ukoi twe nerwy. - Rzekł Szalony i wskazał szarmancko herbatę.
Fester wziął łyka, a następnie przeszedł do rzeczy.
- Byłem w drodze do Pont Vanis... Kapitan statku okazał się szaleńcem... Zatrzymaliśmy się przy jakiejś kamiennej wieży, załogę wybiło w pień.. Ja i Kapitan weszliśmy do środka w poszukiwaniu jego przyjaciela i skarbów, a wówczas natrafiliśmy na kamienne posągi... Masywnych Rycerzy... - Mówił Fester.
Szalony Kapelusznik nieco się zdziwił, słuchał jednak przyjaciela. Nie ukrywał zdziwienia.
- I wtedy to się stało... Zza posągów wyszła przepotężna postać... Zmiażdżył Kapitana... - Dodał Fester.
Szalony słuchał uważnie.
- Ogromny Czarny Rycerz... Przedstawił się jako Sisyphus Sannes i dużo mówił o Lordzie Carrabothcie... - Powiedział Fester.
W tym momencie Szalony Kapelusznik jeszcze bardziej się zainteresował i wsłuchał.
- Potem kamienna klątwa przestała również działać na jego kochance, która rzuciła na mnie klątwę... Dlatego, że nie mogą opuścić owej wieży... Nakazali mi sprowadzić najpotężniejszego żyjącego Carrabotha, który może zdjąć z nich klątwę... Wtedy ja przeżyję. - Dokończył opowieść Fester.
Szalony Kapelusznik zmrużył oczy, spoważniał... Wziął głęboki oddech.
- Przyjacielu... To niesłychane, co opowiadasz...
- Jeśli oni wyjdą z tej wieży, to wówczas ogromna mroczna siła uderzy w Krainie z ogromną potęgą... - Dodał szybko Fester, na własnej skórze przekonał się o tej sile.
Kapelusznik pokiwał głową, a następnie pogładził się po brodzie.
- Czy aby na pewno nic nie... Piłeś? - Spytał Kapelusznik.
Fester huknął pięścią w stół.
- Nie! To wszystko prawda! - Ryknął.
Kapelusznik pokiwał głową.
- Dobrze. Wierzę Ci... - Odparł.
- Znają potężną Czarną Magię? To bardzo intrygujące... - Powiedział Szalony Kapelusznik
- Co zrobimy? - Spytał Fester.
- Nie wiemy za ile umrzesz... Nie wiemy co to za klątwa... Dlatego... - Zaczął Kapelusznik.
- Scarecrow! Może On... Może On zdejmie klątwę?! - Krzyknął Fester.
Szalony pokiwał głową.
- Niee, uwierz mi... Nasz przyjaciel nie jest w formie. - Odparł Czarnoksiężnik.
- Kazali Ci sprowadzić Carrabotha... Czyli musisz sprowadzić do nich Cecilię Carraboth... - Powiedział Szalony Kapelusznik, wstając z krzesła.
Fester w tym momencie się załamał... Od lat nikt w Krainie nie widział nikogo z członków Najwspanialszej Rodziny... Żadnego Królewskiego członka rodziny.
- Cecilię Carraboth... - Powiedział ponownie Szalony Kapelusznik, spoglądając przed siebie...
============
Tymczasem, Księżniczka Isabella postanowiła deportować się do Ministerstwa Magii, do swojego biura... To też uczyniła, pojawiła się w swym biurze.
==============
Vincent od dłuższej chwili rozmawiał z Nurbanu... Często ucinali sobie pogawędki, Vincent zawsze pocieszał Księżniczkę i wprawiał ją w bardzo dobry humor. Przekazywał jej ogrom swej wiedzy i doświadczenia zdobytej przez całe życie... Wpajał jej najznamienitsze wartości i umiejętności.
Księżniczka Nurbanu darzyła Vincenta ogromną wdzięcznością, uwielbiała go. Wiedziała, że jest bardzo bliski jej Babki, sama widziała w nim wspaniałego przyjaciela, mentora i nawet czasami ojca... Swego bardzo szybko straciła.
- To niesamowite... Nie zdawałam sobie z tego sprawy. - Odparła Nurbanu, gdy Vincent skończył opowiadać jej kolejną magiczną historię...
Księżniczka przez cały czas nie próżnowała... Cały czas ćwiczyła magię, ciskanie zaklęć i walkę. Była w tym już prawie mistrzynią.
Po chwili Vincent wstał z ławki...
- A... Czy jest coś nowego... Jeśli chodzi o nas? - Spytała na koniec Nurbanu.
Vincent pokiwał głową.
- Cecilia nie chce jeszcze podejmować żadnych kroków... Chce się na razie dalej ukrywać... - Odparł Vincent. Sam również przez cały czas zgłębiał tajniki swych ukrytych mocy... Praktycznie z każdym dniem stawał się coraz potężniejszy... Ogromna siła w nim drzemiąca się przebudzała... Od lat już się przebudzała.
Nurbanu zmartwiła się... Chociaż zdawała sobie sprawę z tego, dlaczego Babka tak postępuje.
Po chwili, Vincent odszedł od Księżniczki, ta natomiast podeszła do swego Feniksa Zairossa, który był już dużym, inteligentnym i przepotężnym Feniksem... Każdy z sojuszników znał jego ogromną potęgę, wszystkich radowało to, że urósł i stał się potężny...
W tym momencie do Vincenta podszedł Lorenzo - młody Czarodziej, wybitnie uzdolniony, absolutnie posłuszny Vincentowi, traktujący go jak swego mistrza, lojalny i uczciwy.
- Vincencie... Anthony... Ma wiadomości... - Powiedział.
Vincent kiwnął głową... Absolutnie nikt nie wiedział gdzie się znajdują, Lorenzo natomiast był w kontakcie z Anthonym - Profesorem Obrony Przed Czarną Magią w Hogwarcie - Również młodym, wybitnym i uwielbianym przez wszystkich profesorze, który od kilku lat już robi ogromną karierę w Hogwarcie. Wielu ma nadzieję, że już niedługo obejmie nawet urząd Dyrektora w Hogwarcie.
Vincent w tym momencie szybko narzucił na siebie czarną szatę, z dużym kapturem, którym nakrył swą głowę... Wraz z Lorenzo weszli do pałacu Cecilii i udali się do pokoju, do którego dostęp ma jedynie Vincent i Cecilia - pokoju, z którego kiedyś korzystał sam Lord Carraboth... Znajdował się tutaj bardzo, bardzo stary kominek i miseczka z resztką Proszku Fiuu... Z uwagi na starość kominka, można było nim się dostać tylko w jedno miejsce, wrócić do niego można było natomiast jedynie za pomocą tajnego hasła, które znała tylko Cecilia i Vincent...
Vincent wszedł do kominka, a następnie nabrał w garść proszku Fiuu, po chwili cisnął nim w ziemię, krzyknął lokację i zniknął w błysku zielonego ognia...
Vincent w tym momencie pojawił się w Hogwarcie, w w słynnym Pokoju Życzeń, który był ukrytym miejscem w Hogwarcie... A dostać do niego się było naprawdę bardzo trudno...
Vincent pojawił się, a dookoła ujrzał ogromną przestrzeń i oczywiście mnóstwo ułożonych ciasno obok siebie rzeczy... W pokoju znajdowały się tylko wąskie przejścia prowadzące właśnie przez owe sterty rzeczy...
Po chwili, przed sobą dostrzegł Anthony'ego - Profesora Obrony przed Czarną Magią, ten szybkim krokiem podszedł do Vincenta...
Isabella przebywająca w swoim biurze nie miała pojęcia co dzieje się na zewnątrz. Amon wszystko miał bowiem zaplanowane. Cała ochrona w budynku brała udział w walkach przeciwko kultystom na zewnątrz. Nie radzili jednak sobie najlepiej.
Gdy tylko nieświadoma Isabella usiadła przy swoim stanowisku, do jej biura przez okna wparowali kultyści wybijając szyby.. Zaskoczona Isabella nie miała pojęcia co się dzieje.
Kultysci ubrani byli w mroczne stroje wywijając jak lassem metalowymi linkami którymi łapali czarodziejów. Isabella już zamierzała sięgnąć po różdzkę gdy jeden z kultystów rzucił liną która oplotła się wokół jej rąk. Jej różdżka spadła na ziemię i została pochwycona przez jednego z oprawców. Dwóch kultystów skoczyło za nią błyskawicznie atakując i paraliżując ją. Isabella upadła na ziemię.
W tym samym czasie na ulicy reszta kultystów walczyła z aurorami odciągając ich uwagę.
Isabella w tym momencie była bezbronna... Nie mogła nic zrobić...
- Zostawcie... - Zdołała jedynie z siebie wykrztusić.
Dłużej niż Isabella w Ministerstwie natomiast był Artur Winchester... Dobrze wiedział co się tu dzieje i że sporo Aurorów pada jak muchy... Wyczuł również, że Pani Minister Magii wróciła... Szybko biegł do jej biura.
Gdy znalazł się już pod drzwiami usłyszał hałas jakby z zewnątrz będący w gabinecie (przez te wybite szyby), zdziwił się i dobył Różdżki, a następnie kopniakiem wywalił drzwi i wparował do środka. Zauważył co się dzieje.
- Isabello! - Krzyknął, a następnie wycelował w kultystów Różdżką...
Lord Malacath znalazł się w środku Ministerstwa, w głównej hali. Miał zamiar pójść do sali konferencyjnej i powiadomić ludność o tym co się dzieje w krainie. Miał zamiar zrobić przemówienie, jednak atak mu w tym przeszkodził. Wokół niego biegało wielu Aurorów, strażników ale i też żołnierzy.
Lord szybkim krokiem zaczął iść korytarzami budynku Ministerstwa, by porozmawiać z Isabellą. Wyczuł, że grozi jej niebezpieczeństwo...
=====
Neloth Mannimarco, król Daggerfall siedział w swoim biurze w rezydencji, która służy królom Daggerfall od setek lat. Otrzymał on informacje o jutrzejszym ataku, na który miał wysłać 10 statków, na każdym z nich po 100 żołnierzy. 1000 żołnierzy z pewnością wystarczy w tej misji. Neloth wiedział, co dzieje się z krainą, jednak jego to nie interesowało. Żył z Lordem w dobrych relacjach, ale nie zamierzał użyczać mu swoich ludzi. W razie gdyby wojna domowa obaliła Malacatha, elfy mogły by dostać rykoszetem. Oczywiście, wojska elfów stacjonowały w miastach, ale tylko w tych najbliżej położonych ich terytorium, to znaczy: Smoczymost (80% mieszkańców to elfy), Bruma (70% to gobliny, reszta elfy i ludzie). Reszta miast była wyłącznie pod kontrolą i obserwacją Lorda Malacatha, a to że nie radził sobie z buntem to już nie był problem elfów. Daggerfall to była już osobna prowincja, ze swoimi własnymi problemami.
=====
Hrabia Baldur znalazł się w Samotnej Górze. Miał tam parę obowiązków do zrobienia...
=====
Harkon tymczasem udał się do swojej komnaty. Wszedł do komory hiperbarycznej z pomocą Spensera. Elf medytował i odpoczywał w niej, a Spenser w tym samym czasie naprawiał jego uszkodzony respirator...
=====
Dagon wciąż czuwał nad schwytanym więźniem.
Ludzie Amona widząc Artura natychmiast się na niego rzucili. Dwóch skoczyło za niego unikając jego ataku i bardzo szybko go sparaliżowali swoimi szybkimi ciosami. Auror upadł na ziemię a kultyści natychmiast go związali.
Ze sterowca wyrzucono liny. Kultyści widząc to błyskawicznie biorąc oboje zakładników na plecy wyskoczyli przez okno i chwycili się lin które zaczęły ich wciągać. Sterwiec ruszyl odpalając silniki i w szybkim tempie odlatując.
W mieście został jeden sterowiec którego zaloga walczyła z aurorami.
Artur był związany, obok Isabelli.
- Przepraszam... Księżniczko, wybacz... - Mówił. Wiedział, że zawiódł, nie spodziewał się tak mocnej siły rażenia oprawców.
Isabella była zdziwiona, lekko przestraszona i zirytowana... Nie pokazywała jednak żadnych uczuć, zachowywała spokój i nie stawiała oporu bo to na nic... Czekała na rozwój wydarzeń. Wiedziała także, że Zeratu przybędzie gdy tylko go wezwie w myślach, lub gdy Czarny Wilk wyczuje, że grozi jej ogromne niebezpieczeństwo...
==========
Profesor uścisnął dłoń Vincenta.
- Witaj, przyjacielu. - Powiedział.
- Witaj. - Odparł.
- Podobno masz nowe wieści? - Spytał Vincent, rozglądając się po pokoju.
- Tak... Kazałem Lorenzo jak najszybciej Cię poinformować... - Odparł Anthony.
- Jak się czuje Królowa Cecilia? Wszystko w porządku? - Spytał Profesor.
- Owszem. - Odparł Vincent.
Profesor kiwnął głową.
- Muszę przekazać Ci najnowsze wieści... - Zaczął Profesor, Vincent wsłuchał się uważnie.