RE: [RolePlay] Magic World
- Już mi... Lepiej... - Odpowiedziała Księżniczka Tempusowi.
Spojrzała na niego i powiedziała:
- Bardzo tęsknię za Mamusią, za Tatusiem i za Vincent'em... Za Kotkami... - Zaczęła wymieniać i machać nóżkami w powietrzu, siedząc na krześle.
=================
Do lochów, w którym był Fred wraz z Dyrektorem, Ervestem i Profesorem zszedł Auror.
- Ministrze! Przybyły Gobliny! - Krzyknął.
Fred uśmiechnął się i spojrzał na Czarodziejów.
- Panowie! Dziękuję za inteligentną, ekscytującą i zgodną konwersację! Widzimy się na Zebraniu! - Krzyknął, a następnie odwrócił się, chwycił swoją walizkę, prawą rękę zaś uniósł w powietrze i machnął w stronę siedzących w celi za jego plecami Czarodziejów, wychodząc. Lucjusz poszedł za nim.
Fred wyszedł z lochów wraz z Aurorem i Lucjuszem.
- Czekają przed Pańskim Gabinetem... - Powiedział Auror.
- Lucjuszu. Czekaj na wieści, zbierz kilku Aurorów, bądźcie gotowi... - Rzekł, ruszając w stronę wind.
Fred wjechał windą na najwyższe piętro, następnie przeszedł kawałek i zobaczył drzwi od swojego Gabinetu, a przed nim 4 Goblinów. Stał tutaj również zakapturzony, Parszywy Czarodziej z Nokturnu.
Fred podszedł do nich.
- Witam, zgromadzonych! Zapraszam! - Otworzył drzwi od gabinetu Różdżką. Gobliny weszły do środka, Czarodziej również...
Fred wszedł za nimi, a następnie zamknął drzwi. Fred usiadł w fotelu, przy swoim biurku... Gobliny usiadły na kanapie i krzesłach, Czarodziej stał, opierając się plecami o ścianę.
- Cieeszę się, że Was widzę! - Powiedział Fred do Goblinów, złożył ręce i położył na biurku.
- Po cóż nas tutaj sprowadziłeś, Ministrze? - Spytał Goblin, patrząc poważnie spod cyngli na nosie.
Fred szczerzył się.
- Jesteście synami zmarłego Dyrektora Banku. Powinniście przejąć udziały po zmarłym ojcu i podzielić się nimi równo, między waszą czwórką, a Ministerstwem.
Gifri - Najstarszy z braci poderwał się z kanapy.
- Że co?! Ministerstwo chce mieć udziały w banku?! - Krzyknął.
- Ministerstwo zawsze miało udziały w banku... Bank bez Ministerstwa nie miałby prawa bytu... Ministerstwo bez pieniędzy banku, traciłoby wiele... - Powiedział.
- Wzajemne relacje Ministerstwa i Banku od zawsze były ostre, ale przyjazne... Lecz teraz, gdy Morderca Waszego ojca szaleje na wolności, Ministerstwo powinno mieć większy udział w Banku. - Powiedział Fred.
- Ale... - Zaczął Gifri, Fred mu przerwał.
- Spokooojnieee! Ministerstwo nie dostanie udziałów za darmo! - Krzyknął Fred.
- Za chwil kilka, przeprowadzimy niespodziewany szturm na Bank, skutkiem czego będzie odzyskanie Go. - Powiedział Fred.
Bracia zaczęli szeptać między sobą.
- Ten Parszywy Elf... Zamordował nam ojca... - Powiedział Bansi - Drugi z Braci, do reszty.
- Splądrował skrytki Czarodziejów... - Wtrącił Genri - Trzeci z Braci.
- Zamordował Smoka, Zamordował wiele Goblinów... - Dodał Fransi - Najmłodszy z Braci.
- Widzę, że rozumiemy się doskonale! - Krzyknął Fred, szczerząc się.
- Przyjaciele... Bez Pomocy Ministerstwa nie odzyskalibyście Banku. Bez mojej pomocy, nie zyskalibyście waszych udziałów i stanowisk Dyrektorskich! Beze mnie, Bank upadłby raz na zawsze, a Gobliny straciłyby cały szacunek, którym Czarodzieje ich darzą! - Mówił głośno Fred, Bracia kiwali głowami.
- Sądzisz, że nie przekupimy nikogo, aby wymordował kundli pozostawionych w banku przez tego Elfa? - Spytał Gifri.
- Zapeeewne!!! Forsą można załatwić wszystko! Ale wynajęlibyście tylko jakichś durniów, których Sługi Malacatha wyrżnęłyby jednego po drugim. - Powiedział Fred.
- Więc? Co zamierzasz, Ministrze? - Spytał Fransi.
- Konieczne! Wręcz, Priorytetowe jest odzyskanie Banku! - Zaczął Fred.
- Odzyskując Bank i przekazując go znów w ręce Goblinów, zyskamy szacunek normalnych Czarodziejów... Wszak Malacath ograbił ich skrytki, majątki... Czarodzieje szanują Was, Goblinów, gdyż to Wy zarządzacie ich pieniędzmi, a także chronicie je. - Powiedział.
- A Ja... Osobiście muszę odwiedzić jedną ze skrytek, wraz z Królową. - Dodał.
Fred spojrzał na Parszywego Czarodzieja stojącego pod ścianą, następnie na Gobliny. Kiwnął głową w kierunku Czarodzieja.
- Ten Czarodziej obserwował bank przez 3 dni... Codziennie, o różnych godzinach przechadzał się przed Bankiem, za każdym razem w innym odzieniu. - Fred mówił, patrząc na Czarodzieja.
- Mów! - Krzyknął.
- Ministrze... Z moich obserwacji wynika, że po wywiezieniu złota, w banku pozostało mało Kultystów... Większa grupa odjechała wraz ze złotem, a potem już nie wrócili. Jeśli przeprowadziłoby się dobrą i szybką ofensywę, można szybko ich obalić i przejąć Bank. Wydaje mi się, że Kultystów w Banku jest około 15-25. - Powiedział Parszywy Czarodziej.
Bracia kiwali głowami, myśląc.
Fred klasnął w ręce i zerwał się z fotela.
- Nie ma na co czekać, Przyjaciele! Pora działać! Zapraszam za mną! - Krzyknął Fred, idąc w kierunku wyjścia z Gabinetu... Gobliny wstały z kanapy i ruszyły za nim.
==============
Tymczasem, Regis Rohellec - Wampir Wyższy, który został przez Magiczne Istoty wybrany na Przywódcę, Władcę wszystkich Istot Magicznych Krainy, który natychmiast po otrzymaniu Listu od Cecilii o Zebraniu, wyruszył w drogę, przybył do Ministerstwa Dwa dni przed Zebraniem... Znajdował się w Atrium - Holu głównym Ministerstwa Magii. Co sekundę mijali go zabiegani Czarodzieje, Istoty, Pracownicy, Aurorzy... Rozglądał się.
==================
- Lord Carraboth? - Spytał Barbarossa.
- A po cóż miałby mnie zabijać? - Dodał.
- Wiem, że Mój Dziadek miał neutralny stosunek co do Ciebie... Kiedyś wspomniał o Tobie... Wiem, że darzyłeś go szacunkiem, Barbarossa. - Powiedziała Cecilia.
Barbarossa uśmiechnął się lekko.
- A dlaczegóż miałbym go nie szanować? Gdy podbijał poszczególne tereny Krainy, przybył także na moją wyspę - Sir Baniyas. Pont Vanis było dopiero wtedy budowane, rodziło się, powstawało... Mijał wtedy miesiąc, odkąd trafiłem do Krainy... - Mówił Barbarossa.
- Przybył z kilkoma... Zakapturzonymi, Mrocznymi, Potężnymi Czarownikami... Czarnoksiężnikami... Wyglądali tak potężnie i tak złowrogo... Myślałem wtedy, że to już mój koniec, że przybył ktoś jeszcze silniejszy od tych, którzy zaatakowali mnie na statku... - Mówił Kapitan.
- Ale oni tylko patrzyli... Na mnie, na 10 towarzyszących mi rozbitków, zagubionych, którzy postanowili pomóc budować mi Pont Vanis deska po desce, cegła po cegle... Patrzyli... Podszedłem do nich i stanąłem przed Nim... Przed jego obliczem... Patrzył na mnie swoimi czerwonymi oczami. Nie wiem dlaczego, ale zacząłem opowiadać mu swoją historię... Całą, jak się tutaj znalazłem... Myślałem, że mnie zabije... Ale jak opowiedziałem mu fragment o tym, jak cząstka mej duszy ulatuje i wchodzi w pokład mojego statku, spojrzał na mnie inaczej. - Mówił Barbarossa.
- Wtedy jeden z jego Zamaskowanych Czarowników poinformował mnie, że stoi przede mną Władca, Lord Krainy, do której trafiłem. Zamurowało Mnie. Powiedziałem, że pragnę stworzyć tylko wspaniałe miasto i wieść życie Pirata. Wtedy podszedł bliżej mnie i spojrzał mi w oczy... Oszczędził mnie i to, co zdołałem jak dotąd zbudować... Wkładaliśmy wtedy wszystkie nasze siły w budowę miasta... Sądzę, że zauważył ile pracy włożyliśmy w budowę... - Mówił.
- Wtedy On wskazał palcem mój Okręt - Zemstę... Zachwycił się nim. Powiedziałem mu, że ten Okręt jest moją miłością... Bałem się, że go zniszczy, lub zabierze... Ale nie zrobił tego. Powiedział tylko, że gdyby kiedyś potrzebował Kapitana z okrętem, wezwie Mnie do siebie. Tak się jednak nigdy nie stało... - Mówił Barbarossa.
- Cieszyłem się, że nigdy mnie nie wezwał... Cieszyłem się, że mogłem być neutralny w wojnie, która spustoszyła tą Krainę. - Mówił.
- Następnie, zadałem mu pytanie... "Czym jest Horkruks?", spytałem. Wtedy On, podarował mi jedną ze swoich Ksiąg... Wtedy, po przeczytaniu dowiedziałem się wszystkiego. Jednak, gdy przekazał mi Księgę, zrobił jeszcze jedną rzecz. - Mówił Barbarossa.
Cecilia słuchała uważnie... Otworzyła usta i spytała, cicho...
- Jaką?
- Pstryknął palcami. Swoimi kościstymi palcami. - Powiedział Barbarossa.
- A gdy pstryknął... Nagle, pod moimi nogami pojawił się Ostatni Czarodziej z trójki, która zaatakowała mnie na moim Statku... To był ten, który uciekł z pokładu mojego statku i poprzysiągł, że kiedyś mnie zabije. - Mówił Barbarossa.
- To ten kundel zaatakował Cię, a następnie uciekł, niczym tchórz? - Lord Carraboth znów przemówił do mnie... Pamiętam jego głos i te słowa aż do dziś... Wskazywał palcem leżącego u moich stóp Czarodzieja.
- Tak... - Odpowiedziałem. A wtedy... Był już tylko błysk zielonego światła... Zamordował Czarodzieja, leżącego u moich stóp... Pamiętam twarz tego Czarodzieja... Płakał, bał się, błagał, ale nie zdołał nic wykrztusić... - Mówił Barbarossa, a następnie skończył...
Nastała chwila ciszy... Nikt nic nie mówił.
- I właśnie za to Go szanowałem. Za to, że pozwolił Mi zbudować moje piękne miasto... Że nie przejął mojej wyspy... Być może nie widział we Mnie i mojej wyspie jakiegokolwiek zagrożenia i tylko dlatego jej nie zniszczył, ale być może też z innych powodów... Nie wiem. Wiem natomiast, że cenił Osoby potężne, inteligentne i silne. Może właśnie taką osobę ujrzał we Mnie... - Barbarossa skończył opowiadać.
Cecilia patrzyła na niego poważnie... Nic nie mówiła...
Nagle, przez otwarte okno, do Rezydencji wleciała Sowa... Wszyscy przenieśli swoją uwagę z Barbarossy na sowę, która przeleciała się po pokoju, a następnie spuściła list pod nogi Cecilii...
☠ Hi there my dear! Turn back! Turn back... ☠
♛♛♛
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 06-May-2020 02:44:25 przez DevilxShadow.)
|