RE: [RolePlay] Magic World
Cała grupa Czarodziejów, która deportowała się z Komnaty Dyrektora Hogwartu, podczas wybuchu Hogwartu, leżała nadal przed wejściem do Ministerstwa... Pisk w uszach ustąpił... Czarodzieje odzyskiwali przytomność. Pierwszy ocknął się Fred...
- Cho... Cholera... - Wykrztusił.
- Szlag... - Zaczął się podnosić.
Po chwili Fred wstał... Lekko się zachwiał, prawie upadł, jednak zdołał utrzymać równowagę. Dostrzegł swoją Walizkę. Podszedł do niej i ją chwycił.
Spojrzał na swoje ubranie. Było lekko ubrudzone... Strzepał kurz, poprawił krawat... Zaczął macać kieszenie w marynarce, w poszukiwaniu swojej Różdżki... Poczuł, że jest w jednej z kieszeni.
Fred rozejrzał się dookoła, zauważył resztę leżących i zbierających się dookoła ludzi, lekki dym unoszący się w powietrzu.
Aurorzy, którzy zdołali się deportować, również zaczęli podnosić się z ziemi.
- Co się... Stało? - Pytał jeden Auror.
Dyrektor Hogwartu również zdołał się podnieść... Miał lekko poranioną twarz.
Fred zauważył Dyrektora Hogwartu... Z ogromną szybkością ruszył w jego kierunku.
W tym samym czasie Profesor Obrony Przed Czarną Magią, kawałek dalej za Dyrektorem również zaczął się podnosić... Tak samo Prefekci Domów i kilku Uczniów.
Fred podbiegł do Dyrektora, a następnie huknął mu z pięści w prawy policzek... Cała głowa Dyrektora poszła w bok, jednak Fred chwycił go za ubrania.
- Coś ty uczynił?! - Ryknął Fred do Dyrektora.
Dyrektor wypluł krew.
Fred szarpnął Dyrektora.
- Słuchaj, Staruchu... Znałem kiedyś Czarodzieja, imieniem Arkadius, nazwiskiem Borovvik... Był bardzo stary. Żył tak długo, że aż się porzygał z nudów i umarł. Ciebie nie czeka taki koniec... Jesteś stary, ale dopilnuję tego, byś nie był bardzo stary. - Szarpnął go jeszcze raz, następnie odepchnął.
Profesor Obrony Przed Czarną Magią wycelował Różdżką w Freda.
- Zostaw go, bydlaku! - Wrzasnął.
Fred uśmiechnął się.
- Nazywasz mnie bydlakiem? Profesorku?! - Krzyknął Fred.
- Twój plan Ci się nie udał! Nie udało Ci się wysadzić Ministra Magii w Powietrze! Hahahaha! - Fred rozchylił ręce, ukazując swoją sylwetkę, następnie zaczął się śmiać. Poczuł, że z kącika ust cieknie mu krew.
- Wysadzić? Mój plan?! - Krzyczał Profesor.
- Łgarzu... Nie mam z tym nic wspólnego! - Krzyczał Profesor, następnie kiwnął głową w stronę Prefektów, by również wycelowali Różdżki w Ministra Magii.
Fred ruszył w ich kierunku.
- Stój, bo zabiję! - Krzyknął Profesor.
W tym samym czasie, z Ministerstwa wybiegł Lucjusz wraz z kilkoma Aurorami... Stanął na schodach.
- Ministrze! - Krzyknął, następnie zbiegł po schodach wraz z Aurorami. Dołączyli do grupy Aurorów, która przybyła z Fredem. Wszyscy wyjęli Różdżki i wycelowali w Profesora i Prefektów. Fred stał między dwiema grupami Czarodziejów, pośrodku.
Fred nadal szedł w kierunku Profesora i Uczniów.
- STÓJ! - Ryknął Profesor.
- Avaaada! - Profesor wypowiedział zaklęcie, jednak Lucjusz był szybszy.
- Drętwota! - Cisnął w Profesora, ten padł.
Fred był już blisko grupki, nadal bez Różdżki w ręku... Nad jego głową i po jego bokach zaczęły fruwać zaklęcia. Drętwoty i Expelliarmus. Uczniowie zaczęli padać na ziemię.
- Ty dupku! - Prefekt Gryffindoru ruszył z pięściami na Freda.
Fred zrobił unik, gdy Prefekt zaatakował pięścią. Fred doskoczył do Prefekta, wycelował pięścią i huknął mu głowę... Prefekt się zachwiał, ale nadal próbował zaatakować. Tym razem kopnął, ale nie trafił.
Fred huknął pięścią w gębę Prefekta, następnie chwycił go za fraki. Uderzył go z łokcia w nos, całkowicie go miażdżąc.
Prefekt upadł na ziemię, wrzeszczał.
Fred schylił się, zadał kolejny cios, w głowę... Prefekt zaczął zakrywać głowę rękami. Fred wyprostował się i zaczął kopać ucznia, po chwili do Freda podbiegł Lucjusz i odciągnął go trochę od Prefekta.
- Fred... Przestań! Ludzie patrzą! - Krzyknął.
Całą scenę pod Ministerstwem nagrywały Kamery, gdyż zebrało się tu dużo ludzi i dziennikarzy.
Fred rozejrzał się, zauważył ludzi. Po chwili spojrzał na Dyrektora Hogwartu.
- Aresztować go... Natychmiast! - Krzyknął, Aurorzy dopadli Dyrektora.
- Jego też. - Wskazał leżącego Profesora. Również go schwytali.
Fred odwrócił się do Uczniów.
- A wy, udajcie się do Ministerstwa... Wraz z Aurorami. Będziecie kontynuować wasz Trening wraz z Uczniami Slytherinu. - Powiedział. Uczniowie wraz z Aurorami udali się do Ministerstwa.
Fred odwrócił się w stronę tłumu. Poprawił krawat.
- Hogwart... Hogwart został zniszczony... Widziałem to na własne oczy... I tylko dzięki mnie i Aurorom, przeżyło tylu uczniów, którzy tam byli. Gdyby nie Ministerstwo, wszyscy, których cokolwiek łączyło z Hogwartem, nie żyliby już. - Powiedział Fred.
- Nie lękajcie się, mieszkańcy! Ministerstwo nie pozostawi tak tej sprawy. Niedługo dowiecie się, kto wysadził Hogwart! - Krzyczał Fred.
Jeden dziennikarz zadał pytanie:
- Ministrze! Czy na miejscu był ktoś podejrzany? - Spytał.
- Tak... Do Hogwartu przybyły Elfy. Były agresywne... Groziły Uczniom i Profesorom. Sądzę, że to oni, z rozkazu Malacatha wysadzili Hogwart. Wszak już wcześniej atakowali Hogwart, ale Ministerstwo zawsze broniło tego zamku. - Powiedział Fred, następnie ruszył w kierunku wejścia do Ministerstwa.
Ludzi zaczęli krzyczeć między sobą, rozmawiać, dyskutować.
Fred wraz z Lucjuszem wszedł do Ministerstwa... Ruszyli do Gabinetu Freda.
- Co się stało?! Dlaczego Hogwart... - Pytał Lucjusz, Fred mu przerwał.
- Zamknij się!!! - Ryknął Fred.
Dotarli pod drzwi od gabinetu.
- Lucjuszu... Kraina się wali... Nie można na to pozwolić... Sprawy trzeba uporządkować... - Powiedział, wchodząc do gabinetu.
- Fred... Najważniejsze, że przeżyłeś ten wybuch... - Powiedział Lucjusz, wchodząc za Fredem do Gabinetu.
Fred rozsiadł się w fotelu, położył swoją Walizkę na stole.
- Cholera... Ten bydlak zniszczył już drugi zamek. - Mówił Fred, oglądając rzeczy leżące na jego biurku.
- Teraz to my musimy zadać mu cios. - Powiedział, szczerząc się.
- Zgadzam się... Ale, cudem przeżyłeś, Fred... Może najpierw odpocznij? Zrelaksuj się... A potem zaczniemy działać. - Powiedział Lucjusz.
- Przysłać Ci jakieś ładne towarzystwo? Natychmiast wydam rozkaz. - Spytał Lucjusz.
- Faktycznie... Muszę chwilę odpocząć. - Fred kiwnął głową. Lucjusz również kiwnął i wyszedł z komnaty...
=========
Tymczasem, Cecilia siedziała na łóżku obok Neclara.
- Czarna księga... To dobrze, że ją odzyskaliście. - Mówiła radośnie Cecilia.
- Ostatnio tak wiele się wydarzyło... Tak dużo zła. Tyle śmierci, zniszczeń, strat... Taka długa rozłąka z Tobą... I z naszą kochaną Azulą... - Cecilia znów posmutniała lekko, spojrzała na swój pierścień na palcu.
- Ale cieszę się, bardzo, że terror z Krainy nie wyszedł jeszcze poza nią... I nie spustoszył tak bardzo Londynu, oprócz tej jednej zbrodni, której Fred wraz z kilkoma Czarodziejami się dopuścił, ale to było dawno... - Mówiła Cecilia.
- Bo przez to, mogłam pobyć tutaj, w zamku Angeliki kilka dni... Odpocząć i zrelaksować się... Przemyśleć wszystko, by następnie znów zacząć działać. - Powiedziała.
- Ale to, że jesteś tutaj... Że znów jesteśmy razem, jeszcze bardziej mnie zmotywowało i wzmocniło, Neclarze... - Mówiła do niego.
Cecilia po chwili milczenia, zachichotała.
- A wiesz? Jedna ze służących, podczas gdy nasz zamek przejęto... Uratowała Koty! - Mówiła zadowolona Cecilia.
- Od zawsze z nami mieszkały... Bawiły się z Azulą. Cieszę się, że przeżyły... Teraz są tutaj, w zamku Angeliki... Do czasu, aż nie odzyskamy zamku... I sytuacja w Krainie się uspokoi. - Powiedziała.
- Neclarze... Ostatnio czuję, że otaczają mnie jakieś... Mroczne moce. Nie wiem, jakie... Ale... Mam dziwne wizje, czasami słyszę jakiś głos. I... Czuję kogoś obecność. - Powiedziała. Spojrzała na swoją Różdżkę, leżącą na szafce.
- Wiesz... Tak sobie ostatnio myślę, że... Przez te ostatnie wydarzenia, żałuję... Że Dziadka tutaj teraz nie ma. Gdyby był, to Krainie nic by się nie stało... Dobrze wiesz, że mógłby zmieść Malacatha pstryknięciem palców... - Mówiła Cecilia.
- Ahh. - Cecilia westchnęła.
- Cieszę się, że nie próżnowałeś... Ale ja też nie. I nie zamierzam. I nie pozwolę terroryzować Krainy... - Powiedziała stanowczo.
- Ale, Neclarze... Nie jestem w pełni sił, gdyż dwie bardzo bliskie mi osoby są z dala ode mnie i nie wiem co z nimi... Chodzi mi o moją śliczną Azulę, a także o... Vincent'a. Dobrze wiesz, że jest moim dziełem... I pamiątką po Dziadku. Wiem, że został w naszym zamku... Chciałabym go uratować. Tak bardzo chcę go znów zobaczyć... Czuję się przy nim bezpieczna, Neclarze... - Mówiła.
- Mam nadzieję, że sobie jakoś radzi... Ale bardzo chcę go uratować... Sam chyba się nie uratuje... Ale... Zostawiłam mu takie małe lustereczko... To Lustereczko jest Świstoklikiem... Kiedyś mu powiedziałam, że gdyby coś kiedyś się wydarzyło... To gdy tylko dotknie Lustereczka gołą ręką, natychmiast pojawi się przy mnie. Ale nie sądzę, że to zapamiętał... - Powiedziała Cecilia.
Przez chwilkę milczała.
- Neclarze... Wierzę, że uda nam się pokonać Malacatha... Razem. Mam już kilka planów, które zacznę od dziś realizować... Muszę powiedzieć Ci o tym najważniejszym. - Powiedziała.
- Pragnę... Zorganizować spotkanie. Zebranie, najważniejszych w Krainie... Najpotężniejszych. To spotkanie musi odbyć się w najbliższych dniach... Jak najszybciej... Neclarze... Na tym spotkaniu musimy omówić wszystko... I zaplanować plan działania... Zacząć działać! Opracować plan pokonania Malacatha! Wyjaśnić wszystko między sobą! - Powiedziała.
- Opowiem Ci szczegóły i kogo chcę zaprosić na to spotkanie... I powiesz mi, czy zgadzasz się z tym, dobrze, kochany? - Spytała Cecilia. Oczekiwała na odpowiedź, gdyż chciała mu zdradzić wszystkie szczegóły.
☠ Hi there my dear! Turn back! Turn back... ☠
♛♛♛
|