[MP] Epizod 10 EPICKI FINAL!!! NIE PRZEGAP!!!
Nikt się tego nie spodziewał :x
A jednak, MP POWRACA!!!
------------
Krótkie przypomnienie:
Herobrine szerzy terror na całym minecraftowym globie. Nasi bohaterowie próbują go powstrzymać. Dowiadują się o tak zwanym ,,Comand Blocku".
Żeby go stworzyć potrzeba trzech pradawnych składników. Jeden cudem zdobyli, lecz co z następnymi?
Dowiedzmy się...
Mineserwerowe Przygody
Rozdział 7
Banan obudził się w środku nocy. Spali na tych zimnych skałach. Tam gdzie kiedyś rosła Zielona trawa, teraz roztaczaly się popękane skały i szczątki Mineserwera.
Patrzył się tak w ciemne niebo i obserwował gwiazdy. W końcu zobaczył jedną, która spadała.
,,Siło wyższa, wiem że istniejesz i wiem ze nad nami czuwasz, proszę Cię, dopomóż nam".
Banan przetoczyl się na bok. Wciąż myśli klebily mu się w głowie. Czuł się odpowiedzialny za swoich przyjaciół. Bał się, że może ich zawieść, że coś pójdzie nie tak.
Obudził się w blasku słońca. Gosia przyrzadzala śniadanie dla ekipy, a ShapirWolf uderzał widelcem w kamień, na którym mieli zjeść posiłek. W końcu Gosia skończyła, nałożyła sobie i podała śniadanie reszcie ekipy:
-TO SA JAKIES JAJA? Siedem jajek na naszą grupę?
-Nie narzekaj Snow, tylko tyle znalazłam...
-Ona ma racje-odezwał się Kalis-Przeszła tu najwieksza klęska zywiolowa, jaką widział świat. Dziwię się ze jakiegolwiek zwierzęta przeżyły.
Banan siedział zamyslony:
-Bananie, nad czym rozmyslasz?-spytał iron.
Lecz on się nie odezwał, tylko mruczal coś pod nosem. Z kwasnymi minami zabrali się do jedzenia jajek. W końcu Piot spytal:
-Banan! Chłopie! Będziesz głodny! Nie chcesz nic zjeść?
-Nie jestem głodny.
Spojrzał w stronę wschodzacego słońca i nadal rozmyslal. Ekipa zjadła śniadanie i ubrala się, a banan zaczął coś mruczec pod nosem:
-Min... Min... Fox... Jak to brzmiało.
Danio i Placek uniesli ramiona, w geście ze nic nie rozumieją:
-MinFox... MINEFOX! Przecież to jasne jak słońce!
-Co się stało banan?
-Minefox... Tam jest najbliższa twierdza...
-Twierdza kresu!?!
-Tak, zwiedzalem te miasto gdy byłem jeszcze dzieckiem. Twierdzę także zwiedzilem, z głowy mi wypadło... Zastanawiałem się jak możemy się dostać do kresu. Oczywiście przez portal w twierdzy... A twierdza jest właśnie tam... Wyruszamy!
-Kiedy?-spytał Franzoir.
-NATYCHMIAST! Im później nas znajdzie Herobrine, tym lepiej, zastanawiałem się także nad Notchem. Nether go splugawil. Chciałbym go odczarować, może on nam pomoże...
-Przecież jeden rzucił się na drugiego! Nawet nie wiem co to było! Urosli do rozmiarów naszego zamku!!! Trzymajmy się planu!-oburzyl się Rayquaza.
-Póki co... Nie zamierzam kombinować... No już, ubierajcie się!
Każdy zaczął grzebać w namiotach oraz plecakach. Szukali resztek broni i narzędzi jakie im zostały. Po dokładnym przeszukaniu każdego zakamarki, położyli w jednym miejscu wszystkie przedmioty jakie udało im się znaleźć. Było tam kilka VorteXow, Miecze Pioruna, popękane resztki szmaragdowych zbroi oraz proste narzędzia, czyli siekiery, kilofy oraz łopaty.
Banan spojrzał na przedmioty z lekkim strachem:
-Myślałem że jesteśmy w odrobinie lepszej sytuacji...
Wyjął z pochwy swoje błyszczące Ostrze Tyraela i przypatrzyl się mu:
-No cóż, musimy sobie dac radę-to mówiąc, schował miecz spowrotem.
Każdy ubrał się w resztki zbroi. Niektórzy mieli spodnie, niektórzy buty, a jeszcze inny aż dwie części zbroi. Starali się rozdać broń równomiernie. Gdy każdy był gotowy, banan zwołał ich do siebie, po czym przemowil:
-Jak widzicie, niewiele nam zostało, a zło zaczyna być coraz silniejsze. Nie wiem, co nas czeka w twierdzy, ale z pewnością przed nami jeszcze wiele przeszkód. Musimy przede wszystkim być dyskretni i nie wdawać się w walki, jeśli nie jest to konieczne. Czy każdy zrozumiał?
Każdy pokiwal głową, w geście pozytywnym.
-No dobrze, a zatem wyruszamy!
Powedrowali po kamiennych polach. Drzewa nie miały liści i obumarly całkowicie. Przeszli obok zmasakrowanego miasta, przyglądając mu się być może po raz ostatni. Wyruszali dalej, niż kiedykolwiek. Przekroczyli olbrzymią górę i powedrowali dalej. Po dwudziestu minutach marszu, ich oczom ukazał się wspaniały widok. Zamiast skał, zaczęła się pojawiać trawa:
-Tutaj jeszcze nie byl-oznajmił banan.
Ruszyli w stronę trawy. W brzuchach im burczalo. Zaczęły pojawiać się drzewa. W końcu ktoś zawolal:
-Zwierzęta!
Był to Rayquaza. Wszyscy obejrzeli się tam, gdzie im pokazał. Faktycznie, na polanie pasly się świnie, krowy oraz konie. Popedzili w ich stronę, krzyczac:
-Jedzenie!
Snow wbił miecz w świnie, która padła martwa, a reszta zrobiła to samo. Zwierzęta zaczęły się ploszyc. Niektóre uciekajace, trafiła kula ognia. Zostało jedynie kilka koni.
-Nareszcie się najemy!-Wolali ucieszeni.
Tym razem nawet banan rzucił się na jedzenie. Rozpalili ognisko, po czym upiekli mięso. Tymczasem Kalis robił pancerze ze skóry, by ułatwić im wędrówkę.
Gdy mięso się upieklo, każdy rzucał się po swoją porcję. Jedli z zachlannoscia. Po jakimś czasie, talerze były puste, natomiast brzuchy pełne.
Kalis rozdał im części pancerza, jakie udało mu się uszyć ze skóry krowy, natomiast Gosia miała dla nich większą niespodziankę. Pokazała im co uszyla:
-To jest siodło, jakby ktoś nie wiedział.
-I co z nim zrobimy???-spytał placek.
-Tam są konie!
-Aaa, dobrze...
-Dobra robota Gosiu-pochwalił ją banan-na koniach będzie szybciej.
Pobiegli w stronę koni, które ku ich zdziwieniu nie sploszyly się. Poglaskali je po grzbietach i założyli siodła. Żaden koń nie stawiał oporu, więc w krotce każdy miał swojego.
Dosiedli konie i wyruszyli dalej. Znowu zeszli na drogę pełną skał oraz obumarlych drzew. Gdzieniegdzie leżały martwe ciała zwierząt, które zostały rozszarpane przez wilki.
Galopowali na swoich rumakach ponad godzinę. W końcu zobaczyli czubki jakichś budowli:
-Minefox-oznajmił banan.
Zaczęli się zbliżać coraz bardziej. Wokół miasta rósł las. Było dziwnie odgrodzone od tych skalistych pół. Wyglądało ładnie i lsnilo w słońcu. Budynki były nienaruszone, jakby Herobrine bal się do nich zbliżyć na swojej drodze.
-Uważajmy... Coś jest na rzeczy-oznajmił banan.
-Demon nie zostawilby miasta, tak poprostu-powiedział ironhide.
Pogalopowali w stronę miasta. Jednak tym razem zrobili to od bocznej strony. Schowali się w drzewach i powoli zblizali się coraz bardziej. W końcu zsiedli z koni i zaczęli iść pieszo. Szli cicho i bezszelestnie, w obawie ze ktoś ich zobaczy. Po chwili zobaczyli światło, w tym ciemnym lesie, pochodzące zza krzaka.
Banan, który prowadził, wychylil się i zaczął obserwować co się dzieje przed nimi.
Zobaczył bramę do miasta, przy której stało dwóch strażników. Oboje byli zakuci w żelazne zbroje i trzymali zaklęte diamentowe miecze. Stali, nie robili nic innego, po prostu stali i się nie ruszali.
Banan schował się z powrotem:
-To jest jakiś podstęp... Musimy dostać się do miasta inną drogą i namierzyć twierdzę!
-Tylko jak?
-Musimy znaleźć jakiś sposób.
Wszyscy zaczęli się rozglądać. Nie minęła chwila, gdy Vark powiedział:
-To oczywiste... Możemy się wspiąć na drzewa...
-I to jest jakiś plan, mój drogi-pochwalił go banan.
Zaczęli się oddalać od bramy, by dostać się do miasta od boku. Po niecalej minucie, banan zebrał ich w jednym miejscu:
-No dobrze, wspinamy się!
Każdy zaczął wchodzić na drzewa. Słychać było głosy, typu:
-Ej, stoisz mi na głowie!!!
-Zlaz ze mnie!
-Co Wy wyprawiacie?!?
-Ach!
-Och!
-Ych!
Po dłuższej chwili, wszyscy znaleźli się na drzewie. Wyglądało na to, że nikt ich nie obserwuję. Zaczęli skakać z drzewa, na drzewo, w stronę murów. Wkrótce znaleźli się bardzo blisko nich. Był to dłuższy skok, jednak mimo wszystko go wykonali.
Miasto z dołu wyglądało przeslicznie. Domy miały strome, drewniane dachy, pośrodku miasta stała wspaniala fontanna, polyskujaca kolorami tęczy. Gdzieniegdzie stały także posągi byłych władców.
Tą wspaniałą chwilę zaklocil pewien głos:
-Przyjaciele! Witajcie!
-Kim Ty jesteś?!?-przeraził się Vax.
-Nie musicie się nas obawiać! Jestem władcą tego miasta! Musimy się trzymać razem w tych trudnych czasach!
Na głowie miał złotą koronę, zdobiona diamentami i szmaragdami. Nosił długi czerwony płaszcz królewski. Jego osoba była majestatyczna.
-A więc chcesz nam pomóc?-spytał banan.
-Herobrine tędy przechodził! Myśleliśmy że poginiemy! Ach, to było straszne! Musimy się trzymać razem! Proszę! To jedyna szansa! W czym mogę wam służyć?
-Szukamy twierdzy kresu, więcej wyjawic nie mogę...
-Aaaach, no dobrze, zaprowadze Was!
Z nieufnoscia zeszli na dół. Uklonili się królowi, a on uklonil się im. Cały czas się uśmiechał:
-Chodźcie za mną, proszę!
Pomaszerował wypolerowana drogą, a oni poszli za nim. Obok drogi rosły piękne drzewa, żywopłoty i kwiaty. Domy stały się jeszcze piękniejsze niż przedtem. Ludzie pracowali i cieszyli się z życia.
Dotarli do tej pięknej srebrnej i swiecacej kolorami tęczy fontanny. Z rury wylatywala woda, której strumienie wlatywaly do trzech posągów wilków.
Cały czas szli dalej. Zobaczyli wielki pałac, a przed nim mnóstwo posągów władców miasta. Powedrowali pomiędzy nimi w stronę pałacu. W koncu zatrzymali się, ponieważ ktoś o coś spytał. Był to mistrzplacki:
-Przepraszam, czyjego władcy jest ten pomnik?
-Eee, ten złoty?
-Mech, nikt wazny-mówiąc to, zrobił grymas na twarzy.
Banana zdziwiła mocno taka odpowiedź, ponieważ człowiek do tego momentu był bardzo miły. Jednak bez obijania w bawełnę, poszli dalej za nim.
Przekroczyli olbrzymią diamentową bramę i weszli do środka tego ogromnego marmurowego pałacu.
Wszędzie było biało. Na podłodze leżały czerwone, wyszywane złotymi ozdobami dywany. Na ścianach wisiało mnóstwo portretów poprzednich królów i królowych. Na przeciwko bramy, stała platforma podtrzymywana przez kolumny, do której dało się dostać przez schody. Z góry zwisaly świecące się żyrandole. Całość wyglądała przepięknie. Wszystko do siebie idealnie pasowało.
Król zaprowadził ich do tych marmurowych schodów, po czym weszli za nim na górę. Były tam drewniane, wzmacniane zelazem drzwi. Otworzył je, po czym weszli do środka. Tutaj z kolei znajdował się długi i szeroki korytarz, z wieloma drzwiami i zielonym długim dywanem. Na ścianach również wisiały portrety i trofea zwierząt. Banan z podziwem powiedzial:
-Bardzo ładnie, widzę, mieszkanie. Ile lat trwało wybudowanie tego pałacu?
-Wcale nie tak długo, a zniszczyć go było jeszcze szybciej... HeHe...
-Jak to zniszczyć?
On się nie odezwał. Jednak zobaczyli jak wyciąga rękę w stronę drzwi, z której wydobył się zielony promień. Drzwi natychmiast zrobiły się białe jak zelazo:
-Co Pan robi?
Jego oczy zrobiły się zielone, a on przemowil grubym mocnym i przerażającym glosem:
-Nasz Pan właśnie Was szukał... Dopielismy swego celu... Wkrótce tu przybędzie... Wynagrodzi nas wszystkich...
-Kim Pan do cholery jest?
Zaczął wymiotować zielonym kwasem. Gdy skończył, zamienił się w równie zielony proch, a została tylko szata. Szata ta uniosła się w powietrze i stanela w płomieniach. Proch natomiast rozsypał się w różne strony. Następnie wszystkie fale prochu powróciły do jednego miejsca i powstał wybuch, który odrzucił banana i resztę do tylu. Z miejsca wybuchu blyskalo zielone światło.
Banan otworzył oczy. Przed nimi stała olbrzymia bestia. Przypominała węża, tyle że z rękoma. Trzymał olbrzymia wlocznie, a twarz miał równie przerazliwą jak piaski dusz.
Zielone oczy patrzyły się na nich:
-Kim Ty jesteś?
-Jam być Asajah, Sługa Herobrina. Pan wybrał mnie do tego zadania... Wkrótce wszyscy będziecie martwi!!!
Ryknal, a z drzwi wyskoczyly osobniki jego pokroju, tyle ze mniejsze. Sunelo mu nim stado rozwscieczonych węży. Pałac zaczął się zawalac. W murach zaczęły się pojawiać dziury, wszystko porastało bluszczem i brudem. Palac wygladal jak po tornadzie:
-Koniec tych przekletych iluzji!!!
Wycelowal wlocznie w Kalisa, z której trysnal płomień. Kalis natychmiast zrobił unik. Banan rozgladal się w popłochu.
,,Co robić?, co robić?"
Wbił miecz w ziemię, a wszystkie węże, oprócz Asajaha odrzucilo w tył. Asajah ledwo utrzymywał pozycję i mknął w ich stronę. Banan wyjął miecz. Asajah rzucił się na ironhide, który był na szczęście posiadaczem jednego z trzech VorteXow jakie znaleźli w obozie. Zrobił skuteczny unik, po czym banan poprowadził ich na zewnątrz przez dziurę w ścianie:
-Co?!? Nieeee!!! Nie możliwe! Ten smiertelnik ma Ostrze Tyraela??!?? Bierzcie to głupcy, inaczej nasz Pan nas zabije!
Popedzilo ku nim po raz drugi stado węży. Uciekali ulicami, a mieszkańcy zaczęli zamieniać się w węże i ich gonić. Miasto poczarnialo. Wszystko robiło się zniszczone i brudne. Banan uciekał i w stresie szukał twierdzy. Skrecili w prawo i biegli dalej:
-Musimy znaleźć twierdzę! I to natychmiast!
-Ale gdzie ona do cholery jest?
-Nie mam pojęcia, ale jak szybko jej nie znajdziemy, pójdziemy spać z rybkami!!!
Biegli cały czas, nie zatrzymując się na krok. Mineli sklep, zbrojownie i skrecili w lewo. Biegli teraz prosta droga, a z boku stała jakas tabliczka. Banan ja odczytal:
-Atrakcje Turystyczne...
-Banan! Tam będzie twierdza-krzyczał Vax.
-Jesteś genialny!
Pobiegli zgodnie z instrukcją na tabliczce. Wkrótce pojawiła się kolejna tabliczka:
-Tak! Twierdza! Za 100 met...
Zagrodzily im drogę węże. Asajah przemowil:
-Dość tych sztuczek! Patrz... Na prawdziwego... WLADCE ZLA!
Z nieba zaczęły spadać kule ognia. Spadały z niezwykłą potęgą, wypalajac dziury w ziemi. Banan machnął ręką, aby pobiegli w lewo, lecz było już za późno. Kosa_kosa nie zdążył uniknąć kuli ognia. Jego spalone ciało leżało na ziemi. Banan zatrzymał się i popatrzył na cialo:
-Nieeeeeee!!!
Popatrzył z gniewem na Asajaha. Franzoir krzyczal:
-Banan! Musimy uciekać!
Lecz on nadal stał. Patrzył w oczy demonowi, a demon patrzył w oczy mu. Do banana dołączył się ironhide, a następnie Piorovsky. Razem stali i patrzyli na demona. Kule ognia przestały spadać z nieba. Demon uspokoił się. Patrzyli na siebie. Do Banana, Piotrovskiego i irona, dołączyli się Vark, Gosia, Vax i Danio, a następnie Mistrzplacki, Franzoir, Snow i Kalis. Na końcu dołączyli się MegaRayquaza oraz ShapirWolf. W koncu banan przemówił:
-Niech rozpocznie się walka... za naszego przyjaciela!
Ruszyli na siebie. Każdy walczył żeby zabić. Na ziemi leżało wciąż ciało kosy. Słabsze węże padały, szczególnie od Ostrza Tyraela. Krew rozlewala się po ziemi. W koncu Asajah odrzucił trzech członków ekipy na raz. Danio, Rayquaza i Snow, leżeli oszolomieni przy ścianach.
Asajah wycelowal rękę w ShapirWolfa, z której wystrzelił bluszcz i złapał go za nogę:
-Banan! Ratunku!
Banan chwycił ShapirWolfa za rękę. Asajah wciąż go ciągnął w swoją stronę. Węże były odbierane przez resztę, a banan nie ustepowal. Trzymał ShapirWolfa. W koncu węże zaczęły sobie radzić. Ironhide i Gosia opadali z sił.
Plac bojowi był pełen krwi. W koncu na banana skoczył wąż, a banan puścił ShapirWolfa. Bluszcz pociągnął go w stronę Asajaha, a Asajah... przebił ShapirWolfa włócznia. Banan odwrócił błyskawicznie glowe:
-Nieeeeeeeee!!!
Podczas gdy demon się śmiał, banan podskoczyl i wbił mu Ostrze w brzuch. Asajah pobladl. Spadł mu z twarzy uśmiech, a pojawił się smutek i upokorzenie. Oczy przestały się świecić. Demon zsunal się bezwladnie z miecza, tak jak prawie martwy ShapirWolf zsunal się z włóczni. Węże zaczęły się rozplywac w powietrzu. Niebo pojasnialo i znów gorowalo na nim słońce.
Banan upuscil miecz i padł na kolana przed ShapirWolfem. Reszta zrobiła to samo:
-Ba... Bananie...
Banan słuchał tak mocno jak tylko umiał:
-Zniszczcie... Tego... Po... Potwora...
-Obiecuję ci to!
-Jesteście blisko... Twie... Twierdzy... Zdobadzcie jajo, a zo... zostanie Kwiat Dusz...
-Uczynimy to!
-Nie... Nie martwcie się o... o mnie... teraz... będę w lepszym świecie...
Powoli zamykał oczy:
-Po... Powodzenia... Przyjaciele...
Zamknął bezwladnie oczy. Martwe ciało leżało na ziemi. Każdy kleczal i nie ważył się drgnac. Odeszli... I już nie wrócą...
Banan wstał, odwrócił się i kopnął ciało demona. Targala nim wściekłość:
-To niemożliwe!!!
-Banan! Przykro mi...-powiedział Vark.
-Przykro ci?!? To nie ty bierzesz odpowiedzialność za tą wyprawę!-krzyczał, krzyczał jak jeszcze nigdy tego nie robił-Wiedziałem że tak będzie! To bezsens!
-Ta wyprawa nie jest bezsensem bananie! Musimy dokończyć dzieło, które zaczęli z nami nasi przyjaciele... Zniszczmy to bananie...
-Przepraszam! Macie rację! Musimy to zrobić!
-Choć bananie-mówił Kalis-zróbmy to, czego by chcieli! Pochowajmy i skromnie z czułością i miłością!
Banan zamyslil się, po czym rzekl:
-Niechaj tak się stanie...
Podnieśli ciała i położyli koło murów. Snow wyryl na ścianie slowa: Tu spoczywają ci, którzy poświęcili się dla dobra świata.
Wszyscy stanęli w jednym miejscu. Każdy się przezegnal. Banan rzekl:
-Żegnajcie przyjaciele! Proszę, bądźcie z nami.
Odwrocili się i pomaszerowali w stronę twierdzy. Lecz nagle coś się zaczęło zmieniać. Niebo poczernialo. Chmury zaczęły je spowijac. Słońca nie było widać. Nagle z niebios rozległ się glos:
-A więc moi słudzy mieli rację... nasi herosi przybyli do Minefox... RAAAAAAAAAAAR!!!
|