troox
Błyskotliwy
Liczba postów: 31
Dołączył: Feb 2020
79
Pomogłem? Daj Diaxa!
Nick na Serwerze: Chelsea
Odznaczenia: (Zobacz Odznaczenia)
Poziom:
MineGold: 35.00
|
RE: [RolePlay] Magic World 3 - Last Battle
= = = = = END POST = = = = =
Kilka lat później...
Harkon zeskoczył ze statku na lód. Przy zeskoku lód lekko popękał, lecz nie załamał się. Zima ewidentnie była bardzo sroga, bo lód był na tyle gruby że utrzymał skaczącego z 6 metrów ponad 100kilogramowego elfa. Przeszedł on kilkanaście metrów po zamarzniętym oceanie i znalazł się na małej wyspie pośrodku oceanu. Była tak mała że wzorkiem można było dostrzec jej kraniec. Na środku niej była mała, drewniana chata oblepiona śniegiem. Co chwilę było słychać wicher i lecące razem z nim płatki śniegu.
Młody Bal zaczął podchodzić do jej drzwi. Śnieg spod jego mosiężnych butów podczas marszu zaczął unosić się gdzieś na wietrze. Jego peleryna powiewała co chwilę lekko na lewą stronę, a spod maski było słychać tylko jego mroczny oddech wzmacniany respiratorem.
Po kilku sekundach dotarł pod drzwi. Chwycił za klamkę i jak później się okazało - drzwi były zupełnie otwarte. Nic dziwnego, skoro był to jedyny dom na wyspie z jedynym mieszkańcem...
Harkon położył dłoń na drewnianych drzwiach i pchnął, a te ukazały jedno, niewielkie pomieszczenie. Kuchnia, salon, sypialna, łazienka... Wszystko było połączone i znajdowało się w jednym pomieszczeniu. Na bujanym fotelu gdzieś w rogu chaty siedział mężczyzna ubrany w zwykłe zimowe ciuchy. Widać było że były nieco brudne od pracy. Wygodnie siedząc czytał spokojnie książkę.
- Skromnie... Prawda? - powiedział nagle podnosząc głowę
- Malacath... - odrzekł chłopak niskim głosem robiąc kilka kroków wgłąb chaty. - Tak się stoczyć... - dodał lekceważąco, drzwi trzasnęły zamykając się
Były już Lord tylko uśmiechnął się lekko na jego słowa. Mężczyźni uważnie na siebie patrzyli, w ciszy. Harkon patrzył na jego zwęgloną w połowie, poparzoną od kwasu, w bliznach i zmarszczkach twarz na której widać było tylko lekki, szyderczy uśmiech i pewne siebie czerwone oczy. Malacath zaś widział prawie maszynę, która była wręcz przystosowana do zabijania. Spod kaptura ujrzał krwiste oczy przepełnione ambicją ale i nienawiścią, rządne jego krwi. Słychać było tylko panującą śnieżyce na zewnątrz i morderczy oddech Harkona.
- Siadaj, Harkonie - odezwał się nagle elf. - Niech jeszcze raz ujrzę je wypełnione nienawiścią... - dodał patrząc mu głęboko w oczy
Młody Bal nie spuszczając wzroku ze swojego wuja posłusznie usiadł na przeciw niego.
- Tyle lat minęło... Jak przeżyłeś, chłopcze? - spytał
Minęła chwila nim Malacath doczekał się odpowiedzi od swojego bratanka. Nim wypowiedział pierwsze słowa, usłyszał mrożący krew w żyłach oddech.
- Tylko nienawiść do ciebie pozwoliła mi przeżyć...
- I myślisz że moja śmierć ci pomoże? - odpowiedział
Harkon nie wiedział jak na to odpowiedzieć. Przez chwilę panowała cisza...
- Sporo się zmieniłeś... - spojrzał na jego delikatną brodę
Lord lekko się uśmiechnął i odpowiedział.
- Moc krzyków jest potężna na tyle by przerwać proces starzenia się. Ale to zwykłe przekleństwo. Wykończyła Darona... Neclara... Mnie.
- Byliście za słabi by nią władać... - odparł pewnie Harkon
Malacath lekko parsknął śmiechem, co lekko zirytowało chłopaka. Po chwili odpowiedział.
- Ciebie spotka ten sam los, co pozostałych... Niedługo zaczniesz odczuwać skutki.
Znów nastała chwilowa cisza. Trwała ona przez kilka sekund, w których było słychać te same dźwięki co wcześniej.
- Neclar miał rację... Jesteś tchórzem...
- Więc chodzi o Neclara... Czujesz się samotny bez niego... Teraz twoją pustkę wypełni już tylko gniew do Amona - odrzekł spokojnie Malacath.
- On będzie zaraz po tobie...
- Życzę ci tego, Harkonie. Gniew jest twoimi rękoma, więc daj mu się ponieść.
- Zrobię to co uważam za słuszne... - odrzekł Młody Bal
- Nigdy nie byłeś dobry w podejmowaniu decyzji. I dlatego zawsze byłeś trzymany na łańcuchu.
- Teraz się od ciebie uwalniam... - rzekł pewnie
- Mylisz się, Harkonie. Do twojej śmierci pozostanę w twojej głowie - odrzekł.
- Zdradziłeś Elfy... Balów... - mówił mrocznym głosem Harkon
- Elfy już dawno mnie nie potrzebują... Wzniosłem ich na wyżyny. Złota era elfów... Tak nazywa się czas mojego panowania. Jego skutki będą odczuwać pokolenia...
- A Balowie... Kończą się razem ze mną... - dodał
Nagle Harkon kopnął fotel, który odleciał na ścianę razem z siedzącym na nim elfem. Od razu wstał, w tym samym momencie wyciągnął siekierę z pochwy na plecach, i szybkim ruchem podszedł do wujka. Malacath otrząsnął się i krzyknął:
- Mul qah diiv!
Jego ciało zaczęło lekko promieniować. Młody Bal w tym samym czasie zamachnął się z siekiery. Lord zablokował cios na swojej ręce, rozległ się dźwięk jakby uderzenia w metal.
- Dość tego... - rzekł nagle niskim głosem Harkon
- Więc teraz... Zabijesz mnie jego bronią? - odezwał się pewnie Malacath
- Zabije cię i skończę to wszystko... Raz na zawsze... - odrzekł próbując naciskać ostrzem na jego rękę
- Nigdy nie byłeś Carrabothem, Harkon... Nie byłeś Balem... - mówił dalej spokojnie Malacath
- O czym ty mówisz... - zdziwił się chłopak
- Zabijasz właśnie ostatniego Bala z krwi i kości... - odrzekł. - A ja zabije Bala tylko w domyśle - dodał tajemniczo.
- To ja jestem ostatnim Balem... - zaprzeczył i spojrzał w oczy Lorda
- Naiwny jesteś... - uśmiechnął się na jego słowa. - Całe życie byłeś okłamywany - dodał.
Malacath czuł że nacisk Harkona na siekierę nieustannie rósł. Widział jego krwiste oczy, które w źrenicach miały wręcz płomienie. Pod wpływem panującego zimna, z filtrów maski wydobywała się para wydychanego powietrza które leciało wprost na twarz Malacatha. Harkon był jak byk, który tylko czekał aż ktoś go sprowokuje.
Lord wiedział że Harkon prędzej czy później się zjawi. Mimo że wciąż był od niego potężniejszy i nawet po tylu latach nikt nie mógł się z nim równać, chciał umrzeć. Po śmierci będzie mógł znacznie więcej niż teraz... Chciał więc swoje ostatnie chwile życia wykorzystać najlepiej jak się da. Chciał, by Harkon na nowo wszedł na ścieżkę nienawiści i zazdrości.
- Twoja relacja z Isabellą nigdy nie była więzią rodzinną - powiedział nagle elf.
- Łżesz...! - krzyknął próbując wbić siekierę w jego rękę
Nagle Lord wolną ręką uderzył go z pięści w klatkę piersiową. Elf odleciał na ścianę chaty z wielkim impetem.
- Ta więź... Była spowodowana długim przebywaniem ze sobą... - dokończył
Harkon zaraz po jego słowach uderzył pięścią w ścianę, i to tak mocno że prąd w całej chacie na ułamek sekundy przestał działać. Chłopak zaczął szybciej oddychać, był wściekły. Malacath to widział i nie chciał przestawać mówić. Chciał wyznać mu całą prawdę...
- Jak myślisz, Harkon... Dlaczego z Amonem wiąże cię tak dobre połączenie magiczne? - mówił dalej czując nieustannie narastający gniew w Harkonie. - Dlaczego wyczuwałeś go z takich odległości... - dodał uśmiechając się lekko
Po tych słowach złość w Harkonie osiągnęła zenit. Rzucił siekierą w stronę Lorda. Rzucił ją tak mocno, że nie miał jak uniknąć ciosu. Oręż wbił się w ramie Malacatha. Po chwili Harkon wpadł na niego i pociągnął ze sobą. Mężczyźni przebili sie przez ścianę chaty i wypadli na dwór. Oboje od razu wstali ubrudzeni w śniegu i mierzyli się wzorkiem.
- Skąd to wiesz...! - krzyknął Harkon
- Ja tylko zapaliłem w tobie iskrę... - powiedział wyjmując siekierę z ramienia. - Reszta należy do ciebie - dodał wciąż nie okazując nawet grama strachu.
- Mów...!
- Nic ci nie powiem, głupcze... - odrzekł elf wyrzucając siekierę na bok
- Zawsze byłem każdym głosem... - Harkon usłyszał niski głos Lorda
- Który usłyszałeś... - usłyszał spokojny ton głosu Pyke'a
- W swojej głowie... - usłyszał głos Isabelli
- Zabije cie...! - ryknął elf i ruszył na wujka
- Hah dov! - krzyk Lorda uderzył w chłopaka, a ten od razu upadł na ziemię z bólu
- Harkon... Nie zdołasz się mnie pozbyć - mówił Lord podchodząc bliżej.
- To wszystko... To był test... - mówił Lord. - Miałeś pomyśleć że to wszystko twoja wina. Po swoich przegranych obwiniałeś siebie za sprawą mnie. Nigdy nie miałem w planach oddać ci władzy... Wszystko co robiłeś... Dobrze zaplanowałem - dokończył.
- Zdradziłeś mnie... - odpowiedział z nienawiścią Harkon
- Nie byłeś i nie będziesz gotowy na koronę... Chciałem ci to pokazać... Chciałem żebyś dał sobie spokój. A gdy pojawił się Amon... Plan się zmienił - rzekł Lord.
- Wykorzystywałeś mnie... Umrzesz za to... - mówił Harkon wstając
- Nawet jeśli umrę... Zostawię w tobie pamiątkę po sobie... - rzekł
Nagle Harkon wydarł z siebie krzyk nienawiści. Z jego ciała wyleciał cały gniew, a z dłoni wyleciała czarna energia. Była to najpotężniejsza wiązka jaką kiedykolwiek wypuścił Harkon. Malacath zablokował ją swoją dłonią, a ta odbijała się w inną stronę. Po kilkudziesięciu sekundach przestał i dyszał. Kosztowało go to sporo energii, a Lord jakby nic podszedł do niego nieco bliżej.
- Nigdy nie będziesz taki jak ja... - mówił patrząc w jego krwiste oczy
Harkon znów krzyknął. Wymierzył w jego głowę potężnego sierpowego. Lord bez problemu zablokował cios i chwycił go za nadgarstek.
- Nawet się do tego nie zbliżysz... - mówił pewnie
Chłopak siłował się z wujkiem, jednak jego siła była ogromna. Nie miał żadnych szans...
Nagle Harkon mocą magii spróbował przyzwać do siebie swoją siekierę, która była za mężczyzną. Oręż zaczął lecieć w stronę chłopaka, ale w porę zauważył to Lord. Wyciągnął swoją rękę i również użył telekinezy. Siekiera stanęła w miejscu, widać było że telekineza Lorda jest o wiele potężniejsza, ale Harkon nie dawał za wygraną. Było słychać jego jęki od siłowania się z Lordem. Harkon zaczął dyszeć jak wściekły byk, jego ciało ogarniała nienawiść. Harkon musiał działać... Pomyślał chwile i nagle uderzył z główki Lorda Malacatha, a ten stracił równowagę i puścił jego rękę. Zachwiał się i stracił kontrolę nad telekinezą. Siekiera dotarła do dłoni Młodego Bala. Wnet na całej wyspie rozległ się krzyk nienawiści młodego elfa...
Po chwili Malacath upadł na kolana przed Harkonem z poderżniętym gardłem... Zaczął kurczowo trzymać się za rozerwaną tętnice, ale było za późno... Lord się wykrwawiał...
- Nigdy... - mówił, krew trysnęła na pancerz Harkona. - Nie zrozumiesz... Dlaczego odpuściłem panowanie... Nie będzie dane ci... Poznać szczęścia jakiego zaznałem... - dokończył spokojnym, niskim głosem
- Pieprz się... - odrzekł mrocznym i zmęczonym głosem przykładając ostrze do jego karku
Krwi na śniegu było bardzo dużo... Na pancerzu elfa również. Mimo to po jego słowach Malacath zaczął się śmiać. Niskim, hipnotycznym głosem.
- Do zobaczenia... Elfie... - wypowiedział ostatnie słowa i zamknął oczy
Po chwili Harkon oderwał ostrze od jego skóry, zamachnął się i z krzykiem odciął mu głowę... Śmiech powoli ucichł, zrobiło się ciszej... Głowa Malacatha poleciała w górę i upadła na śnieg, a tułów przewrócił się na śnieg, barwiąc go na czerwony kolor. Harkon ciężko dyszał czując ogromną ulgę.
Po dłuższej chwili wpatrywania się w jego ciało, zauważył że z jego płaszcza coś wystaje. Wyglądała jak złożona karta papieru. Elf klęknął i wyjął z kieszeni tajemniczą kartkę. Ku jego zdziwieniu było to zdjęcie, dokładnie portret...
Harkon wpatrywał się w fotografię jeszcze dłuższą chwilę... Elf miał w głowie ogrom myśli... O Amonie, siostrze, Malacathie, Jyggalagu, który zabił jego biologiczną matkę... Cała walka poszła za szybko, tak jakby Lord chciał umrzeć - myślał Harkon. Nagle wyrzucił zdjęcie na ciało. Na śniegu zaczęła tworzyć się kałuża krwi w której leżał on - Lord Malacath Bal, najpotężniejszy elf i czarnoksiężnik Magic World...
Harkon patrzył się na zmarłego elfa jeszcze kilkanaście sekund w ciszy. Jego peleryna powiewała na prawą stronę coraz mocniej. Na horyzoncie zbierała się już burza śnieżna idąca prosto na niego, dlatego musiał się spieszyć. Elf po raz ostatni spojrzał się na zmarłego wuja po czym zaczął odchodzić w stronę statku, z którego zeskoczył Spenser. Mężczyzna od razu podbiegł bliżej i powiedział nieco głośniej do Harkona, bo burza śnieżna była bardzo blisko.
- Mój panie! Odnotowaliśmy sygnał ze świata Mugoli. Mamy jego współrzędne - powiedział.
- Otwórz portal... Odnieś się do koordynatów... - odrzekł mrocznym głosem
- Cel jest chyba w ruchu, będę musiał wnieść poprawkę - zaprzeczył.
- Byle szybko... - odrzekł oschle
- I zabierzcie jego ciało... - dodał
==================================
Konwój jechał już od godziny. Jego trasa biegła przez mało zatłoczone drogi. Do celu, czyli najbardziej strzeżonego widzenia w Kolumbii, było jeszcze kilkadziesiąt kilometrów.
Nagle Pyke coś usłyszał... Wyjrzał przez okno i zobaczył lecący za konwojem helikopter. Po chwili przerzucił go na jednego z osiłków.
- Helikopter? Aż tak bardzo obawiacie się mojej ucieczki...? - spytał spokojnie
Mężczyzna jednak nie odpowiedział. Patrzył się na Jyggalaga tępym wzrokiem.
- Nie wiedziałem że zatrudniają niemowy do policji... - dodał Pyke nie słysząc jego reakcji
- Próbujesz nas sprowokować? Ciesz się życiem póki możesz, Pyke - odparł drugi osiłek.
Więzień patrzył się w milczeniu na osiłka, a jego wzrok sprawił że czuł się bardzo niekomfortowo... Jyggalag jednak kątem oka w oknie zobaczył jak coś przelatuje obok ciężarówki. Odwrócił wzrok na szybę, ale ujrzał tylko puste, nie obsiane pola.
- Tak myślałem... Frajer - rzekł osiłek.
Jyggalag nie przejął się słowami strażnika. Poczuł coś, czego nie czuł przez lata... Przez kilka kolejnych sekund patrzył się przez szybę, lecz nagle spojrzał na strażnika i powiedział niskim, spokojnym głosem.
- Zaczyna się... - uśmiechnął się lekko
- Co się zaczyna? - spytał zdziwiony osiłek
Nagle w jego krótkofalówce rozbrzmiał krzyk pilota helikoptera:
- Spadamy! Spadamy! Atakują konwój!
Po tych słowach wszyscy usłyszeli wybuch. Był to helikopter, który spadł przed ciężarówkę. Jeden z trzech wozów wpadł w szczątki machiny. Ciężarówka sprawnie ominęła wrak i wciąż jechała dalej.
- W grze zostały już tylko 2 wozy... I my - powiedział nagle Jyggalag.
- Sukinsyn... - odrzekł osiłek, już miał go uderzyć gdy nagle zatrzęsło ciężarówką na bok
Wszyscy prócz siedzącego na krześle Pyke'a upadli na ziemię od nagłego wstrząsu. Nagle usłyszeli kolejny wybuch, zaraz po tym drugi... Ciężarówka z trudem zrobiła manewr i ominęła wraki dwóch wozów. Strzelcy na wieżyczkach zaczęli strzelać, lecz nikt nie wiedział w co...
- Co tu się dzieje!? - krzyknął osiłek do Jyggalaga
- Ja jestem tylko widzem... Obserwującym... Spektakl! - odparł Pyke i zaczął się uśmiechać
Nagle wszystkie świtała w naczepie zgasły. Zapanowała ciemność, ciągle było słychać strzały z wieżyczek. Coś jednak nie grało... Ciężarówka zaczęła zwalniać...
- Silnik nie działa! - usłyszeli kierowcę ciężarówki w krótkofalówce
- Łapcie Pyke'a! Nie może uciec! - krzyczał policjant
Gdy ciężarówka zatrzymała się na dobre, nagle wszyscy usłyszeli huk w drzwi naczepy. Policjanci od razu instynktownie chwycili za karabiny i wycelowali w źródło dźwięku. Wciąż było ciemno, ale mieli dobre zmysły.
- Strzelać! - krzyknął jeden z policjantów
W net poszła salwa kilku magazynków w drzwi od naczepy. Pociski przedziurawily je jak sito. Promienie słońca powpadały przez dziurki od pocisków do środka naczepy, oświetlając wszystkich w środku. Nastała krótka cisza.
- Beny, sprawdź teren - odezwał się jeden z policjantów.
Beny kiwnął głową i zbliżył się do drzwi. Uchylił je, sprawdził czy nikogo nie ma i wyszedł z naczepy.
- Jest czysto - odparł Beny.
Nagle jednak Beny poczuł ucisk na gardle. Bardzo mocny. Poczuł chłód i paraliżujący strach. Zaczął się dusić, próbował coś powiedzieć ale ucisk był zbyt mocny...
- Beny, co się dzieje? - spytał policjant
Mężczyzna zaś nie odpowiedział. Po chwili upadł na kolana, a później martwy obrócił się na plecy.
Nagle przed ciałem Benego pojawiła się postać w czarnym pancerzu. Wszyscy usłyszeli charakterystyczny, mrożący krew w żyłach oddech...
Policjanci nawet nie zdążyli zareagować. Nie mieli szans z szybkością Harkona...
- Krah diin!
Fala zimnego powietrza wyleciała w stronę środka naczepy. Pyke w porę zeskoczył z krzesła, upadł na podłogę i zasłonił się przewróconym stolikiem. Wszyscy prócz Jyggalaga zostali zamrożeni na śmierć.
- Jyggalag... - powiedział Harkon niskim i mrocznym głosem
Nagle zza stolika wyłonił się Pyke.
- Harkon... Nie spodziewałem się że ten ratunek to będziesz ty - odparł i wyszedł z naczepy.
Elf i Pyke znów ustali na przeciwko siebie, jak za dawnych lat. Byli podobnego wzrostu, mierzyli się wzorkiem przez chwilę w ciszy.
- Zamiast tak stać, może pomożesz mi z kajdanami... - powiedział nagle
Młody Bal w net podniósł rękę. Nagle z wraku pojazdu za nimi wyleciała siekiera. Po chwili była już w ręce elfa, a ten przeciął jednym ruchem kajdany na rękach, zaraz po tym na nogach. Gładkim ruchem schował siekierę na plecy do pochwy i spojrzał na Pyke'a, który trzymając się za nadgarstki powiedział:
- No więc... Co cię sprowadza? - spytał z lekkim uśmiechem
- Dług... - odrzekł Harkon
- Nie przypominam sobie abym miał u ciebie dług, elfie - zaprzeczył.
- Teraz już masz...
- Nie wydaje mi się - odparł, odwrócił się i zaczął rozglądać, patrzeć na pobojowisko. - Spłaciłeś właśnie swój dług - dodał.
- Oboje mamy wspólnego wroga... Amona... Twój wizerunek jest na czarnej liście Ministerstwa... - powiedział elf
Jyggalag nagle odwrócił się w jego stronę, spojrzał mu w oczy i odparł niskim i poważnym głosem.
- Co powiedziałeś?
- Amon cię ściga...
- Skąd o nim wiesz? - spytał Jyggalag
- To nieistotne... - odparł elf. - Dlaczego zabiłeś jego matkę... Moją matkę... - spytał
Pyke chwilę stał do Harkona jakby wryty w ziemię. Bez słów nagle odwrócił się i podszedł bliżej naczepy. Ujrzał rewolwer leżący tuż przy drzwiach.
- Weź co chcesz... I ruszamy do krainy... Musisz mi sporo wyjaśnić... - dodał mrocznym głosem
- Dlaczego nie zrobimy tego teraz? - powiedział, stanął przed bronią i odwrócił się do Harkona
- Mów...
- Twój ojciec... Haron... Zdradził Azule z matką Amona, twoją biologiczną. Chciałem zabić całą rodzinę Amona, włącznie z nim, by potem sprawy się nie komplikowały. Powiedziałem o tym Malacathowi, a ten miał to w dupie. Ja nie... To Balowie mieli siedzieć na tronie i chciałem by tak zostało. Nigdy nie miałeś sie o tym dowiedzieć, to zaburzyło by panowanie Balów. Co prawda byłeś nim na papierze, ale w rzeczywistości twoje nazwisko brzmi inaczej.
- Co było dalej... - dopytał elf
- Przyjechałem pod jego dom na Kartis. Miałem zamiar zabić i jego i tą staruchę. Plany potoczyły się inaczej... Amona nie było w domu - mówił Pyke.
- Szukałem go przez miesiąc po całej krainie. Nie było po nim ani śladu, tak gdyby rozpłynął się w powietrze. Stwierdziłem że dam sobie spokój, a jego uznam za zmarłego. I to był mój błąd - dokończył.
- On ci tego nie daruje... - rzekł elf
Harkon nie czuł przywiązania do swojej biologicznej matki. Nigdy jej tak naprawdę nie poznał, mimo to miał za złe Jyggalagowi że ją zabił. Gdyby nie on, bieg krainy mógłby potoczyć się znacznie inaczej... Mimo że teraz chce połączyć z nim siły by zabić Amona, to zaraz po jego śmierci będzie chciał zabić Pyke'a.
- Skoro Amon mnie ściga... Niech sam do mnie przyjdzie - powiedział odwracając się by wziąć broń.
Jyggalag podniósł rewolwer i zaczął oglądać jego wyryte zdobienia na kolbie. Zaczął kręcić bębnem broni.
- Amon cie zabije... - rzekł elf
- Wybacz przyjacielu... Nigdzie się nie wybieram - dodał uśmiechając się.
Pyke nagle szybko odwrócił się w stronę Harkona. Wycelował w niego i momentalnie wystrzelił. Elf nie miał czasu zareagować... Pocisk trafił w jego ramię. Zaraz po tym mężczyzna wystrzelił drugi, a ten trafił już w klatkę piersiową, w miejsce gdzie pancerz był najsłabszy. Pocisk przebił się na wylot, uszkadzając sztuczne płuco. Harkon złapał się za klatkę piersiową i upadł na kolana.
- Pamiętam jak go projektowałem... Dzieło techniki... Po takich obrażeniach wciąż mogłeś żyć - mówił Pyke patrząc na jego pancerz.
- Zdra...jca... - powiedział Harkon biorąc słaby oddech
Jyggalag podszedł bliżej elfa i uderzył go z kolby w skroń. Uderzenie było tak mocne, że w czaszce elfa powstało małe pęknięcie, a jego kaptur zleciał mu z głowy. Krew zaczęła płynąć po twarzy Harkona. Elf zaraz po uderzeniu przewrócił się na ziemię.
- Gdybym chciał... To bym cię zabił - powiedział Pyke.
Nagle znów z rewolweru wyleciały pociski. Tym razem aż 4... Wpakował w jego ciało cały bęben. Wszystkie trafiły w klatkę piersiową przebijając jego pancerz, ale tym razem wbiły się w jego ciało tylko na kilka centymetrów. Harkon krzyknął z bólu.
- To tylko ostrzeżenie. Nie próbuj mnie już szukać. Amon po mnie przyjdzie. I sam się z nim rozprawie - zagroził Jyggalag i wyrzucił rewolwer w bok.
- Zapła...cisz... Za... To... - mówił mrocznym głosem elf
- Dałem ci wszystko... - zaczął Pyke kładąc nogę na jego klatkę piersiową
- Władze... - mówił dociskając stopę
- Zniszczyłem Carrabothów... - widział grymas bólu na jego twarzy
- Przywróciłem do żywych... Lorda Malacatha - dokończył nie wiedząc o jego śmierci.
Harkon nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa. Patrzył tylko w milczeniu na dwumetrowego mężczyznę swoimi krwistymi oczami. Nagle Pyke zdjął nogę z jego klatki i spojrzał na niego poraz ostatni.
- Dług spłacony... Elfie - powiedział spokojnym i niskim głosem.
Zaraz po tym Pyke zaczął odchodzić. Zostawił Harkona samego, na środku drogi. Nie patrząc już w tył, usłyszał tylko ciche wołanie elfa.
- P-pyke... - uniósł lekko głowę i patrzył na odchodzącego mężczyznę
Jyggalag po kilku sekundach wsiadł w samochód, który jakimś cudem był sprawny. Po chwili odjechał od miejsca zdarzenia, wjeżdżając w jakąś polną drogę. Wiedział, że lada moment pojawi się policja, dlatego musiał unikać głównych dróg. Nie chciał zabijać Harkona, on go tylko unieruchomił. Wiedział, że elf zostanie zabrany przez rząd i przetransportowany do USA, gdzie będą odbywane na nim testy. Wszak o Magic World nie wiedziało zbyt wielu mugoli...
- Pyke... - szepnął słabo
Głowa Harkona mimowolnie opadła, jego oczy zamknęły się. W tle było słychać policyjne syreny...
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 25-September-2021 20:57:33 przez troox.)
|
|