Zemsta Królowej Anny odpłynęła już daleko od portu Pont Vanis...
Cecilia w tym momencie przypomniała sobie o pewnym miejscu... O którym wiedziała tylko Ona i jej Dziadek, o którym absolutnie nigdy nikomu nie mówiła...
- Vincencie... - Powiedziała.
Mężczyzna zerknął na nią.
- Tak?
- Wiem, dokąd popłyniemy... - Powiedziała, a następnie wskazała kurs...
Okręt ruszył z ogromną prędkością... W stronę wyspy - Sir Baniyas, na której znajdował się...
Pałac (Dom Rodzinny) Carrabothów. Wybudowany przez samego Lorda Carrabotha setki lat temu...
Na owy pałac Lord Carraboth już wieku temu rzucił najsilniejsze zaklęcia kamuflażu i niewidzialności, a także oddzielił ląd z pałacem od centrum Krainy, wypychając go nieco na ocean - tworząc tym samym prywatną wyspę Carrabothów...
Wyspa przez wszystkie lata była niczym widmo, nikt jej nigdy nie widział, nie było jej na mapach... Żadna stopa nigdy tam nie stała, była to prywatna wyspa Carrabothów.
Cecilia opowiedziała przyjaciołom o wyspie... Wszyscy się zdziwili.
- Nikt nigdy nie odkrył tego pałacu, jedynie dzięki potędze mojego Dziadka... Zaklęcia, które rzucił wieki temu nadal są aktywne... Nie osłabły, nikt nigdy nie widział ani nie dotarł do naszego pałacu... - Powiedziała.
- Był na obrzeżach Krainy, ale Dziadek swoją mocą odłączył go od lądu - centrum Krainy i wypchnął nieco na ocean... Dla bezpieczeństwa. - Powiedziała.
Owy Pałac był miejscem, w którym Cecilia mieszkała ze swoimi rodzicami... Miejsce jej młodości... Ale bardzo dawno temu uciekła stamtąd, śladami swego Dziadka, co skutkowało wielkimi, wielkimi rzeczami...
Zemsta Królowej Anny dopłynęła do wyspy... Nikt jej nie widział... Widzieli tylko wodę. Jedynie Cecilia i Nurbanu zauważyły ogromny pałac...
Po chwili, wszyscy opuścili pokład. Na Zemstę rzucono zaklęcia niewidzialności, natomiast Cecilia przy użyciu różdżki swojej wnuczki i pewnego czaru, mogła otworzyć oczy przybyłym przyjaciołom... Zezwolić im na ujrzenie tego pałacu... Teraz go dostrzegli. Dla oczu pozostałych natomiast, nadal pozostawał niewidzialny... Tak jak dotychczas.
=======
Tymczasem, Scarecrow i Szalony Kapelusznik i Fester pozostali w swoim hotelu wraz z Mafiozami...
- Nie wiem jak mogło do tego dojść. - Rzekł Scarecrow.
Szalony Kapelusznik spoglądał przez okno.
- Zagramy w karty? - Spytał Fester.
Szalony uśmiechnął się... Zasiadł do stołu z zabójcą.
===========
Tymczasem, w wymiarze Dżinn'ów... (Istnieją tylko 3 Dżinny).
Władca - Lushar zasiadał na świetlistym tronie... Ogromny kolos spoglądał przed siebie...
Nagle, przed nim pojawiły się 2 pozostałe Dżinny - Shaitan i Hinn..
- Władco... W Krainie, w której osobiście byłeś długie lata temu równowaga się zachwiała... Demony z Apokryfu bardzo ingerowały w wydarzenia w owej Krainie... A ród Carrabothów upadł... - Powiedział Shaitan.
Lushar spojrzał na niego.
- Carrabothów... Znałem kiedyś Carrabotha. Zbyt potężny by upaść... - Przemówił Lushar.
Dżinny w swym wymiarze wyczuwały wszelkie zakłócenia we wszechświecie... Wyczuwały także każde wytworzenie nowego wymiaru... Bardzo, bardzo dawno temu wyczuły utworzenie się nowego wymiaru, którego stwórcą był Mroczny Duch... Istota bez ciała, aczkolwiek tak potężna by wytworzyć własny wymiar - Lord Carraboth...
Dżinny nie ingerowały w wydarzenia w Magic World, w przeciwieństwie do Demonów z Apokryfu.
Jedyną styczność z tym światem miał sam Lushar, lata temu gdy musiał spełnić rozkaz Lorda Carrabotha...
- Zachwianie równowagi jest spowodowane przez Demony... Nie zamierzam w to ingerować. - Rzekł Lushar mrocznym i potężnym głosem.
===================
THE END