[Opowiadanie]Yexenmund
Cześć! Dzisiaj dołączyłam do grona forum. Mam na imię Marysia i mam 14, w styczniu 15 lat. Zaciekawiły mnie opowiadania pokroju "przygód minecraftowych", lecz to nie moje klimaty. Postanowiłam napisać coś własnego.
Opowiadanie jest w stylu Andrzeja Sapkowskiego, więc niekiedy występują cenzurowane przekleństwa.
Zapraszam!
Około wieku czternastego w odległych krainach Yexenmund'u, poganie wybierali dzieci nie młodsze niż osiem lat i nie starsze niż dziesięć, aby te w przyszłości chroniły innych nie uznających bogów narzucanych przez ludzi zza gór. W tym celu sieroty, gdyż ich rodzice tracili życie podczas tzw. Branki, stały szkolone przez najwybitniejszych szermierzy oraz wojowników. Starano też wyzbyć się z nich strachu poprzez wysyłanie do jaskiń i pozistawianie na długie tygodnie. Po tym czasie ów dzieci były tak zżyte z tymi miejscami ,aż przestawały się ich bać. Gdy kończyli dwadzieścia pięć lat, kiedy wiedzieli jak sobie radzić w trudnych sytuacjach, byli wyśmienici we władaniu orężem, wyruszali do miast, wsi i innych królestw w poszukiwaniu wszelakiej roboty.
Pewnego wieczoru w karczmie "Pod złotym Karpiem" w La Roche, wielkim jak tysiąc nieszczęść mieście pod rządami zakonu braci zakonnych, uchyliły się drzwi. Wszedł przez nie zakapturzony mężczyzna, niby Czarnoksiężnik, ale nie... Czarnoksiężnik nie nosiłby wąskiego i ostrego jak brzytwa toporu na plecach. Zdjął płaszcz. Jego źrenice były siwe, włosy czarne oraz krótkie, sylwetka szczupła, a zarazem umięśniona. Zasiadł do stołu. Gospodarz przyniósł kufel piwa i tłustą nogę wieprza. Do blatu dosiadło się trzech mężczyzn:
-Zagramy w karty przybędo?- zaśmiał się najbardziej masywniejszy.
-A może się zabawimy? Co? Podobno takie kurwie syny jak ty lubią takie zabawy!- Powiedział trzeci.
Przybysz milczał.
-Język Ci odjeło? - wrzasnął któryś z nich.
-Co my się będziemy pie*dolić... Brać go!
-Wszyscy w tym mieście rwiecie się z motyką na słońce?- Powiedział zachrypiętym głosem nieznajomy.
-Patrzcie go jaki pewny!- słychać było z pośród bandy.
Masywny rzucił się z pięścią na siedzącego. Przybysz przeciągnął jego rękę za siebie, a głową uderzył o stół.
- O ku*wa! Olaf on nie żyje!- Powiedział jeden, po czym cała dwójka wybiegła z karczmy.
Nieznajomy pociągnął ostry łyk piwa z kufla i wstał.
-Jak Cię zwą Panie?- Powiedział wolno Gospodarz.
-Henselt z Yexenmund'u.- Odrzekł.
-Dobrze się składa, wyście Panie zabójca zakonnych.
- Może nie tyle co zabójca, a ten co ich powstrzymuje...
-Mniejsza o to. W kanałach pod karczmą jest Strzyżoryj. Całymi dniami drze morde, aż uszy bolą. Widocznie dzisiaj jest spokojna...
-Według regulaminu z Northanu, naszej siedziby wynika, aby bronić ludzi TYLKO przed Zakonem Księżyca.
-Panie Henselt, miejcie litość! Zapłacimy sto pięćdziesiąt koron.
- Dwieście, ani mniej, ni więcej.
- Niech będzie!
-Gdzie zejście do kanałów?
- Proszę tędy Panie.
|