❁Kalisowe Dzienniki❁
◐Akt I◑
Skradziony Diament
Rozdział III
Wizja Śmierci
-Ale to pokręcone-powiedział Antystoseon.
-Ale za to prawdziwe, dlatego właśnie musimy go za wszelką cenę dopaść!
-Mam nadzieję, że z moją pomocą coś wskuracie!
Maszerowali przez gęstą łąkę, porośniętą wysoką trawą. Kalis prowadził i kosił ją swoim Mieczem Dusz. W trawie roiło się od robaków, co Chelsea nie chętnie znosiła. Co jakiś czas wzdrygiwała się ze wstrętu.
W końcu wyszli z pola, a im oczom ukazał się niesamowity widok, którego nikt się nie spodziewał. Wyrastało przed nimi olbrzymie miasto, otoczone marmurowymi murami i strzelistymi wieżyczkami. Na murach stało mnóstwo żołnierzy, a wszystko idealnie do siebie pasowało.
Wkrótce Kalis przemówił:
-Ach... Zupełnie zapomniałem... Jeśli skręciliśmy na północny zachód, to można się tego było spodziewać...
-A czego konkretnie Kalisie?-spytała Chelsea.
-Jak wiecie bądź nie nasze państwo stworzone nie dawno składa się z czterech zjednoczonych miast...
-Położonych w różne strony od McSurvi...
-Zgadza się Chelseo! To jest właśnie RoyalCraft!
-Meh... Byłem tu kiedyś... Nawet fajnie fajnie tym mieście, ale znam lepsze rozrywki...-rzekł Antystoseon.
Kalis pomyślał chwilę, po czym powiedział:
-Zawsze możemy coś wypić i zjeść!
-Dobry pomysł!-odpowiedziała Chelsea.
Pomaszerowali w stronę RoyalCrafta-jednego z czterech zjednoczonych miast. Gdy tylko podeszli pod bramę, strażnicy padli na kolana:
-Nie możliwe! To przecież KalisPro! Co Cię sprowadza do naszego małego miasteczka, że przeszedłeś taką drogę? Czyż nie miałeś wraz z Bananem królować w McSurvi?
-Miałem, miałem... Ale mam ważną misję do wykonania...
-W naszym mieście Panie? Czy uczyniliśmy coś koronnego, co Was rozgniewało?
-Nie w tym rzecz... Nie RoyalCraft jest celem mojej misji... Przyszliśmy tu tylko coś zjeść i napić się...
-A co jest celem waszej prawdziwej misji Panie?-możemy wam pomóc, jeśli tylko nam powiesz, jesteśmy gotowi oddać swoje życie w imię honoru Twojego i królestwa naszego, gdy tylko rzekniesz słowo!
-Narazie pragnę, by ta misja była drobną tajemnicą... Nie mam czasu tłumaczyć jej celu każdemu z osobna...
-Twoje słowo jest świętym rozkazem Panie! Witamy w naszych skromnych progach!-rzekł to, gdy żołnierze zaczęli otwierać bramę główną.
Przeszli przez bramę, po czym znaleźli się w przepięknym mieście. Wysokie domy z kamienia oraz drewna zapełniały całą panoramę. Miasto tętniło życiem, na ulicach roiło się od mieszkańców. Nagle ktoś krzyknął:
-Ludzie! Ludzie! Tu jest KalisPro! On naprawdę tu jest!
Wszyscy zaczęli biec ku nim i bić pokłony. Kalisa, Cheslee i Antystoseona wyraźnie to irytowało. Przeszli przez ten tłum nie odzywając się do nikogo, lecz ludzie cały czas za nimi chodzili. Co chwila słychać było okrzyki:
-O mój Boże! Kalis! Kalis!
-Kalisie czy mogę autograf wielki księciu?
-Kalisie to zaszczyt Cię tu gościć!
-Co Cię tu sprowadza?
-Lubisz mnie?
-Kalisie! Pomóż! Moja rodzina jest biedna!
-Kalis! Spalił mi się dom!
-Kalisie! Okradziono mnie! Niech przestępcę spotka kara!
-Kalis to!
-Kalis tamto!
-Kalis! Kalis! Kalis!
-Blablablablabla...
W końcu dotarli do dziwnej drewnianej knajpy, na której wisiał napis: Gospoda Pod Smacznym Bananem. Przed knajpą zbudowany był skromny taras. Kalis, Cheslea i Antystesoen natychmiast pobiegli do knajpy i zatrzasnęli za sobą drzwi. W końcu mieli spokój:
-Ludzie potrafią być gorsi, niż jakikolwiek demon-oznajmił Antystesoen.
-Myślałam że wyjmę swój sztylet...-potwierdziła Chelsea.
-Spokojnie! Tutaj mamy spokój i możemy się w końcu najeść i napić!
Podeszli do barmana. Miał on czarną skórę i ubrany był w szmacianą koszulkę. Nos miał przekuty pierścieniem:
-Co mogę podać?-zapytał.
-Poproszę trzy duże porcje jajecznicy oraz butelkę Whisky z trzema butelkami-odpowiedział Kalis.
-Proszę gdzieś usiąść! Za chwilę podamy!
Usiedli przy najbliższym stoliku. W knajpie było bardzo przytulnie. Z sufitu zwisał niewielki żyrandol, a przy lewej ścianie stały beczki z winem.
Wkrótce kelner podał zamówienie, a oni zaczęli jeść z zachłannością:
-Bardzo dobre, dawno nie jadłam nic tak prostego, a jednocześnie dobrego-oznajmiła Chelsea, która w zamku miała smakołyków pod dostatek.
-Masz racje, lecz ja jestem bardziej zainteresowany zawartością tej butelki!-Odpowiedział Antystoseon.
-Wypijemy na koniec, dobrze?-spytał Kalis.
-Oczywiście!-odpowiedzieli jednocześnie.
Lecz niestety z powodu bardzo dziwnego zjawiska nie zdążyli wypić ani kropelki. Wszyscy za oknem zaczęli wrzeszczeć i uciekać w popłochu. Natomiast niebo pociemniało.
Wybiegli na zewnątrz, po czym zobaczyli przerażający widok. Na niebie powstała olbrzymia dziura, w której widziała twarz Howstera, która wodziła wzrokiem po mieście, aż w końcu spocznęła na Kalisie, po czym przemówiła mrocznym głosem:
-Na nic są wasze zmagania... Na nic są wasze starania i wytrwałości... Wiem, że za mną podążacie... Wiem, że mnie śledzicie... Wiem, że chcecie mnie zgładzić... Lecz na próżno... Wkrótce każda żywa istota zostanie oczyszczona ze zła... Wasz rodzaj przestanie istnieć... A bestia zniewolona w tym małym kamyczku zostanie ujarzmiona... Wkrótce wszyscy będziecie martwi... Wasza splamiona demonami i złem krew poleje się na ulicach tego miasta... A to dopiero początek... Gdy rozbiję diament... Gdy tylko znajdę odpowiednie zaklęcie... Zniszcze Was ostatecznie... Zaprzestańcie walki... Nie ma sensu jej ciągnąć... Zniewolone przeze mnie duszę już idą w waszą stronę... Jeśli nie będziecie mnie śledzić... Pożyjecie dłużej... Powodzenia w walce z moimi armiami...
Niebo było nadal ciemne, a ludzie ponownie zaczęli krzyczeć. Na ulicach pojawiły się te same postacie, z którymi walczył Antystesoen.
Kalis postanowił przetestować Inferno. Strzelił kulą w pobliskiego wroga, który natychmiast został odepchnięty w tył. Następnie spróbował wykończyć go łukiem. Zdjął z ramienia swój wspaniały Łuk Zagłady, wyciągnął z plecaka strzałę śmierci, po czym napiął łuk i wypuścił strzałę, która przebiła postać na wylot. Następnie strzała jakimś magicznym sposobem pojawiła się w plecaku Kalisa:
-Banan nie kłamał! Strzała wraca!-krzyknął Kalis.
-Kalis! Chelsea! Tutaj!-krzyczał Antystoseon.
Opętane ciała chciały skrzywdzić niewinne dziecko. Kalis przeciął dwa z nich na pół, a strzały Łowcy Demonów oraz zaklęcia Czarodzieja zrobiły resztę.
Strażnicy przybiegli na miejsce zdarzenia, a Kalis powiedział do nich:
-Musimy jak najszybciej się na nich rzucić! Wtedy wybijemy ich większość!
Zrobili co kazał i pobiegli w stronę stworów. Wszędzie tryskała krew i wnętrzności. Kalis użył Boskiego Rogu Mocy, po czym zaczął zabijać wszystko co popadnie. Wkrótce wytępili tą niewielką grupkę, zesłaną przez Howstera. Jeden z żołnierzy powiedział:
-Królu! Gdyby nie ty, marny byłby nasz los!
-Nie było aż tak trudno, Śmierć stać na większe wyczyny...
-Jeszcze raz dziękujemy wam!
-Nie ma za co dziękować... Miasto zostało zaatakowane przez nas, musimy wyruszać! Toczymy bitwę z czasem!
-A zatem powodzenia!
Ruszyli w stronę bramy, aby dalej gonić Howstera. Kalis nie spodziewał się, ze Howster jest gotów zaatakować miasto. Uświadomił sobie jedno-Anioł Śmierci cały czas rośnie w siłę i staje się bardziej niebezpieczny. Jego niepokój rósł z każdą chwilą.
W końcu wyszli z miasta i ruszyli dalej na północny zachód. Przekraczali w tej chwili granice swojego państwa. Kierowali się w stronę tajgi, a miasto zaczęło powoli zanikać, lecz zanim to się stało, stała się dziwna rzecz.
Do Chelsei podleciał gołąb, z czymś przywiązanym do nóżki. Był to papierek, który Chelsea odczepiła, rozwinęła, a następnie przeczytała:
-Co to jest do jasnej ciasnej?-spytał Antystoseon.
-List od mojej siostry...
-Siostry?-zdziwił się Kalis.
-Tak... Nigdy ci o tym nie mówiłam Mistrzu... Myślałam że mojej siostrze coś się stało lub o mnie zapomniała, a jednak wysłała mi list...
-To chyba dobrze, że nic jej nie jest?
-Oczywiście! Ale słuchajcie dalej! Pisze tu, że znalazła Gondwane!
-Ten zaginiony nieistniejący kontynent?-spytał Antystoseon.
-Tak... Mam nadzieję, że nie kłamie...
-Jestem pewny, że nie Chelseo... Zawsze wierzyłem w ten kontynent...-odrzekł Kalis-Lecz my mamy własne problemy na głowie...
-Masz rację-odpowiedziała, po czym napisała coś na drugiej stronie kartki, podała ptakowi i powiedziała do niego-Zanieś to do niej proszę...
Gołąb posłusznie odleciał, a oni ruszyli dalej:
-Musimy się pospieszyć przyjaciele... Howster się obawia i może zrobić z diamentem coś, co nawet on sam nie chce...